– Schody wręcz mnie dobijały. Były dla mnie ogromną barierą. Czułem się więźniem we własnym domu. Teraz wszystko się zmieniło – mówi z uśmiechem Artur Michalak ze Strzałkowa, poruszający się na wózku inwalidzkim.
Wtorek, 24 października okazał się jednym z najszczęśliwszych dni dla Artura. Tego dnia został przeprowadzony ostatecznie w jego domu techniczny odbiór zewnętrznej windy, która diametralnie zmieniła jego życie. Od tej pory, bez przeszkód może wychodzić z domu kiedy tylko zapragnie i to całkiem samodzielnie.
– To dla mnie wielki dzień. Jeden z najpiękniejszych w życiu. Dzięki wsparciu PCPR i wielu życzliwych osób o wielkim sercu spełniło się moje marzenie. Bardzo serdecznie wszystkim za to dziękuję. Dzięki wam stałem się bardziej samodzielny – mówi zadowolony Artur.
O niezwykle trudnej sytuacji niepełnosprawnego Artura pisaliśmy w czerwcu br.. Przypomnijmy, że do niedawna był zdrowym i silnym mężczyzną. Niemal w jednej chwili wszystko się zmieniło. Z powodu jeszcze do tej pory niezdiagnozowanej przez lekarzy choroby trafił na wózek inwalidzki. Bez niego nie może normalnie funkcjonować.
Choroba zaczęła się od niewinnego bólu mięśni, z czasem nasilającego się. Po tygodniu doszły do tego bóle i zawroty głowy, zmęczenie oraz senność. Kiedy wszystkie objawy się nasiliły, wraz z żoną zdecydowali, że pojadą do szpitala.
– Trafiłem na izbę przyjęć. Lekarze podjęli decyzję o przyjęciu mnie na oddział wewnętrzny. Nie wiedzieli co się ze mną dzieje. Przeleżałem tam cztery dni, potem wróciłem do domu. Jednak objawy utrzymywały się dalej. Po kolejnej wizycie u lekarza, trafiłem do neurologa, a następnie na oddział neurologiczny konińskiego szpitala. Jeszcze wtedy chodziłem o własnych siłach. Tam przeleżałem dziewięć dni. Lekarze zrobili mi rezonans magnetyczny głowy, pobrali płyn z rdzenia kręgowego i podejrzewali stwardnienie rozsiane. Ze szpitala wyszedłem 30 maja 2012 roku. Najgorsze jednak było przede mną – opowiada nasz rozmówca.
Dwa dni później, pod wieczór, Artur dostał nagle całkowitego niedowładu lewej strony ciała. Nie mógł ruszyć ręką ani nogą, zupełnie ich nie czuł.
– Do tego doszły duszności. Mąż miał duże problemy z oddychaniem. Wezwałam pogotowie. Przyjechali dość szybko – wspomina dramatyczne chwile żona Artura.
– W karetce zacząłem dodatkowo tracić świadomość. Ponownie trafiłem do szpitala w Słupcy, a stamtąd znów na neurologię do Konina. Nadal nie wiedzieli co mi jest. Spędziłem tam kolejne pięć dni. Od tego ataku zacząłem utykać na lewą nogę. Jeszcze wtedy nie przypuszczałem, że w ogóle przestanę chodzić. Nogi robiły się coraz słabsze. Zaczęliśmy szukać pomocy u poznańskich specjalistów – opowiada Artur.
Od jednego z nich otrzymał skierowanie na oddział neurologiczny w Poznaniu. Stwierdzili, że wspomniany atak był pierwszym rzutem stwardnienia rozsianego (SM).
– Po raz pierwszy otrzymałem sterydy. To pozwoliło mi na delikatne zahamowanie dalszego rozwoju choroby – mówi Artur i dodaje, że po trzech miesiącach pojechał na kontrolę, gdzie podczas dodatkowego badania wykryto u niego tętniaka przegrody między przedsionkowej serca.
– Byłem trochę przerażony, poczułem się, jakbym miał w sobie tykającą bombę, ale nie należę do ludzi, którzy łatwo się poddają. Szybko oswoiłem się z tą myślą i postanowiłem walczyć dalej z chorobą – mówi Artur.
Mimo to choroba postępowała. W styczniu i marcu 2013 r. trafił ponownie do szpitala. Tym razem w Grudziądzu z obrzękiem nóg i sztywnieniem mięśni. Właśnie podczas marcowego pobytu w szpitalu okazało się, że niedowład postępuje. Zaatakował prawą stronę ciała, tak więc Artur miał niedowład czterokończynowy. Lekarze podjęli leczenie sterydami i dzięki temu objawy złagodziły się do tego stopnia, że pozwoliły Arturowi podjąć pracę w Spółdzielni Inwalidów w Słupcy.
– Najgorsze wydarzyło się 27 stycznia 2016 r. Wróciłem z pracy. Usiadłem przy komputerze. Zacząłem widzieć go podwójnie. Nagle poczułem dziwny impuls elektryczny, który przeszył mnie na całej długości kręgosłupa. Szybko wziąłem leki, ale nie pomogły. Za wszelką cenę chciałem dojść do łóżka. Ostatnimi resztkami sił to mi się udało. Bezwładnie padłem na nie i nie mogłem ruszać kończynami. Dziesięć minut później żona wróciła z pracy. Miałem bardzo duże problemy z powiedzeniem jej co się wydarzyło – wspomina Artur, który ponownie trafił do konińskiego szpitala. Trzy dni spędził pod tlenem w stanie ciężkim, ale stabilnym. Ze szpitala wyszedł po trzech tygodniach. Dzięki leczeniu sterydami i podawaniu potasu w kroplówkach niedowład rąk stopniowo ustępował. Niestety nogi pozostały bezwładne do dziś. Artur nie jest w stanie samodzielnie zrobić nawet pół kroku. Od tego czasu jest przykuty do wózka inwalidzkiego. Razem z żoną mieszkają na piętrze, a każde wyjście z domu staje się dla Artura ogromnym problemem.
– Schody mnie dobijają. Są dla mnie najgorszą barierą. Czuję się więźniem we własnym domu. Nie chciałbym być do końca życia dosłownym ciężarem dla rodziny, która żebym mógł wyjść z domu, musi mnie znosić i wnosić po schodach. – mówi jeszcze w czerwcu tego roku.
Jedynym rozwiązaniem technicznym, aby ułatwić życie Arturowi było zamontowanie platformy zewnętrznej. Niestety Artura i jego rodziny nie stać było na tak kosztowny wydatek. Dlatego też na łamach naszego tygodnika wraz z Arturem zaapelowaliśmy do ludzi dobrego serca o zbiórkę, aby mu pomóc.
– Jeszcze raz z całego serca bardzo serdecznie dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali mi się pomóc – dodaje na zakończenie rozmowy.
Do dziś lekarze nie potrafią zdiagnozować choroby, która spowodowała, że Artur Michalak znalazł się nagle na wózku inwalidzkim.
Ludzie to w życiu przechodzą, brak słów…, a człowiek się martwi, że jeździ za starym samochodem…
Skoda że nie było Pana na III Kongres Osób z Niepełnosprawnością
Niech Pan przystąpi do projektu „Gotowi do zmian”