Nad jego biurkiem wisi kalendarz Prawa i Sprawiedliwości, z którym sympatyzuje. Nie boi się mówić tego, co myśli, a mimo to na wywiad dał się namówić dopiero po kilku latach. W rozmowie z naszym dziennikarzem radny Adam Kowalski mówi m.in. o dżentelmeńskiej umowie z burmistrzem, współpracy z Łukaszem Grabowskim, Mielżynie, opozycji, swojej przemianie i osobie, która jego zdaniem może zastąpić Mariana Gadzińskiego.
Mija 6 lat odkąd został pan radnym Rady Miejskiej. Czas leci?
Zdecydowanie. Wtedy nie myślałem, ile kadencji będzie mi dane reprezentować mieszkańców, w tym mojego okręgu wyborczego. Przyszedł wtedy Tomasz Radacz, zaproponował start z jego komitetu i udało się. To właśnie Tomkowi zawdzięczam moją przygodę z Radą Miejską. Zadecydowała również ciekawość. Chciałem zobaczyć jak to jest wewnątrz samorządu.
W następnych wyborach również pan wystartował. Tym razem ze zgoła innego obozu, a dokładnie Samorządnej Gminy Witkowo, gdzie liderem był ówczesny burmistrz Krzysztof Szkudlarek. Jako członek pewnego rodzaju opozycji, dostał pan propozycję od osoby, która nieraz była krytykowana przez pana aktualny jeszcze wtedy komitet. To było dla pana zaskoczenie?
Byłem o tyle zaskoczony, że burmistrz Szkudlarek przyjechał do mnie osobiście i zaproponował, żebym wystartował z jego komitetu. Na początku trudno było mi w to uwierzyć. Po pewnym czasie dostałem również propozycję od innego kandydata – Grzegorza Sipa. W rozmowie z nim nadmieniłem, że Krzysztof Szkudlarek złożył mi propozycję, jako pierwszy.
Czyli gdyby Grzegorz Sip przyszedł do pana wcześniej niż Krzysztof Szkudlarek, to wybrałbym pan konkurenta ówczesnego burmistrza, tak?
Tak właśnie bym zrobił. Z burmistrzem Krzysztofem Szkudlarkiem zawarłem dżentelmeńską umowę. W męskiej rozmowie byliśmy już po słowie. Chciałem być w ten sposób lojalny. W całym tym wyborczym zamieszaniu, od pierwszej rozmowy na temat mojego ewentualnego startu, Krzysztof Szkudlarek prawie przez 2 miesiące się do mnie nie odezwał w tej sprawie. Myślałem, że się wycofał. Wtedy Grzegorz Sip miał już kandydata z Mielżyna. Mogłem zostać na lodzie. Jednak po pewnym czasie przekonałem się, że u Krzysztofa Szkudlarka wystarczyła jedna rozmowa oraz słowo i obietnica była dotrzymana.
Na czerwcowych Dniach Mielżyna został pan przywitany przez mieszkańców i uczestników najgłośniejszymi brawami, a nawet okrzykami. To świadczy o pana dużym poparciu wśród mielżyńskiej społeczności?
Postrzegam to, jako podziękowanie za współorganizację tego święta. Dołożyłem troszkę pracy do ogromnego wkładu sołtys Gabrieli Szeszyckiej i Rady Sołeckiej.
Jak układa się panu współpraca z sołtysami i Radami Sołeckimi w pana okręgu?
Każdy z sołtysów to kobieta – Janina Wędzikowska w Mąkownicy, Małgorzata Woźniak w Ruchocinie i Garbiela Szeszycka w Mielżynie. Jestem bardzo zadowolony z tego w jaki sposób działamy. Miło jest patrzeć na to, jak rozwijają się te sołectwa.
Podczas jednej z naszych ostatnich rozmów poza dyktafonem powiedział pan, że teraz jest innym radnym niż w pierwszej kadencji. Na czym polega różnica?
Teraz podchodzę do tego z większym luzem. Staram się jeszcze więcej, ale mam do tego inne podejście. W poprzedniej kadencji, idąc na każdą komisję, czy sesję byłem zdenerwowany, spięty i zagubiony. Teraz trema pierwszaka już minęła. Po pierwszej kadencji zdałem sobie sprawę, że trzeba być wytrwałym i mieć siłę przebicia, żeby cokolwiek zrobić dla społeczeństwa, w tym swojego okręgu wyborczego.
Bycia radnym uczył się pan od wspomnianego Tomasza Radacza. Później był pan w bliskiej współpracy z radnym Łukaszem Grabowskim – późniejszym komisarzem oraz kandydatem na burmistrza. Wasza działalność w samorządzie trwała nawet podczas pamiętnej kampanii wyborczej, gdzie faworytami w wyścigu o fotel burmistrza był Marian Gadziński i właśnie Grabowski. Dla pana Łukasza był to początek końca w gminie Witkowo. Przegrał z kretesem i zniknął z lokalnej polityki. Nie bał się pan, że po tak dotkliwej porażce, odbije się to również na panu?
Biorąc pod uwagę jego przegraną, nie bałem się, że pociągnie mnie za sobą. Mieliśmy bardzo zbliżone poglądy polityczne, więc współpraca w samorządzie była dla mnie czymś oczywistym.
Wierzył pan w jego wygraną?
Bardziej brałem pod uwagę przegraną, niż wygraną – to na pewno. Sądziłem, że Łukasz potraktuje tę kampanię, jako dobry i solidny fundament pod następne wybory, czyli te w 2018 roku. Wtedy mógłby rywalizować z Marianem Gadzińskim, jak równy z równym. Inną sprawą jest, że funkcja komisarza bardziej mu zaszkodziła, niż pomogła. To wszystko miało wpływ na końcowy wynik wyborów. Jeśli w stu procentach wierzył, że zostanie burmistrzem, to się łudził. Celem tamtych wyborów powinien być dobry wynik, a nie wygrana. Wtedy i lądowanie byłoby mniej bolesne. Marian Gadziński zdeklasował jego i pozostałych rywali. Wygrał i jest burmistrzem. Tyle w temacie.
A propos Mariana Gadzińskiego. Traktuje go pan, jako swojego krajana, sąsiada z Mielżyna, czy nie ma to wpływu na pana opinie? Nie da się ukryć, że często mówi pan, co myśli, nie boi się skrytykować obecnych władz. W związku, że w witkowskiej radzie nie ma typowej opozycji, każdy taki „wyskok” jest postrzegany, jako atak na decyzje burmistrza.
Potrafię pochwalić, ale i skrytykować. Nie ma w tym złośliwości. Jeśli mam inne zdanie niż rządzący, to to mówię. Nie po to ludzie mnie wybrali, żebym siedział cicho i brał pieniądze za picie kawy i jedzenie ciastek na komisjach, czy sesjach.
Burmistrz również mieszka w Mielżynie. Może pan, więc liczyć na szczególne wsparcie w realizacji zadań na terenie waszej wsi, pisząc np. propozycje do corocznych budżetów?
Marzę o tym, żeby tak wyglądała współpraca na rzecz Mielżyna. Z drugiej strony nie chciałbym, żeby burmistrz został później osądzony o szczególne wspieranie interesów swojej wsi.
W sklepie, który pan prowadzi, nad pana stanowiskiem wisi kalendarz Prawa i Sprawiedliwości. To nie przypadek? Ta partia jest panu bliska ideowo i politycznie?
Sympatyzuję z Prawem i Sprawiedliwością. Nie jestem członkiem tej partii, ale ich program jest bliski mojemu rozumowaniu.
Wracając do pana okręgu wyborczego. Niemal od początku pańskiej przygody z Radą Miejską, walczy pan o zainstalowane detektora w centrum Mielżyna, który zwiększyłby bezpieczeństwo. Dzięki wspomnianemu sprzętowi kierowcy nie jechaliby przez Mielżyn szybko i nieprzepisowo, zagrażając m.in. dzieciom uczęszczającym do pobliskiej szkoły. Pan jest w Radzie, a detektora, jak nie było, tak nie ma.
Napisałem w tej sprawie wiele wniosków do władz Witkowa i wojewódzkiego zarządcy tej drogi. Odbyłem rozmowy z burmistrzem i zarządcą. Robię co mogę, ale efektów nie ma. Sądzę, że brakuje dobrej woli, aby w końcu władze Witkowa zamknęły tę sprawę. Tu chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców, a nie o wygodę. Może ziszczą się słowa śp. Krzysztofa Szkudlarka, który powiedział mi kiedyś, że jeśli będzie trzeba, to witkowski samorząd kupi detektor z własnych pieniędzy, nie czekając na ruch województwa.
Opozycja. W gminie Witkowo taki termin w ogóle funkcjonuje?
Sądzę, że nie. Kilku radnych potrafi wyrazić swoje zdanie, nawet jeśli jest inne niż władz i pozostałych członków Rady Miejskiej. Opozycja sprzeciwiałaby się wszystkiemu, a w Witkowie tak nie jest.
Doszły do mnie słuchy, że pan i Franciszek Bosacki planujecie stworzenie klubu konkurencyjnego dla radnych będących przy burmistrzu. Jednym słowem zdrowa konkurencja. To prawda?
Są takie plany. Być może taki klub powstanie już wkrótce. Jest na to szansa.
Bliżej panu do burmistrza, czy tzw. opozycji?
Bliżej mi do wyborców.
Należy pan do komisji oświaty. Wcześniej był pan jej wiceprzewodniczącym. Jak pan postrzega zamieszanie wokół planowanej likwidacji przedszkola w Kołaczkowie. Informowaliśmy o tym szczegółowo w poprzednich numerach naszego tygodnika.
Samorząd Witkowa powinien dogłębnie przyjrzeć się nowym przepisom zanim ogłosił, że oddział zamiejscowy Przedszkola Miejskiego „Bajka” zostanie zlikwidowany. Gdyby opinia prawna była na papierze, to nie byłoby sprawy. W całej tej sytuacji wykreowało się nawet starcie dwóch odmiennych światów politycznych – posła Zbigniewa Dolaty z PiS i Łukasza Scheffsa, który nigdy nie ukrywał, że sympatyzuje z PO. Abstrahując – burmistrz Gadziński, zatrudniając pana Łukasza musiał liczyć się z tym, że do samorządu Witkowa może zostać przyczepiona łatka Platformy Obywatelskiej.
Pana zdaniem zatrudnienie Łukasza Scheffsa na stanowisku zastępcy burmistrza było dobrym ruchem?
Sądzę, że bardzo dobrym. Wystarczy spojrzeć tylko na stronę promocyjną gminy, która jest o wiele lepsza niż jeszcze kilka lat temu. Zastępca cały czas uczy się nowej roli, a efekty widać już teraz.
Samorządom w całej Polsce coraz trudniej uciec od ogólnokrajowej polityki. Za czasów śp. Krzysztofa Szkudlarka było nieco inaczej.
Krzysztof Szkudlarek był takim łącznikiem od Radia Maryja po lewicę. Potrafił umiejętnie zadowolić każde gusta polityczne. To był jego atut. W ten sposób zachowywał pewnego rodzaju niezależność polityczną. Z kolei obecnej władzy bliżej do Platformy Obywatelskiej.
Na jednej z czerwcowych komisji Marek Wiatrowski użył stwierdzenia, że w Witkowie bywa tak, że dzieli się radnych, zapraszając ich na różnego rodzaju inicjatywy. Jednym słowem – kto z kim trzyma lub kto jaką partię lubi. Poparł pan jego stanowisko na przykładzie GKS Vitcovii Witkowo, która w czerwcu obchodziło 60-lecie działalności. Na obchody nie zaproszono wszystkich radnych, mimo że to każdy z Was decyduje o corocznej dotacji dla tego klubu.
Istnieje taka selekcja. Tak naprawdę istniała od zawsze. Nie uciekniemy od tego. Tak już to wygląda w polityce – nawet tej lokalnej.
Za rok wybory samorządowe. Marian Gadziński wygra po raz drugi?
Jeśli wystartuje, to zapewne wygra. Jego atuty to doświadczenie i brak odpowiednio silnej konkurencji. Mówiąc pół żartem, pół serio – jedyną osobą, która może mu kiedyś zagrozić jest jego zastępca. Oczywiście Łukasz Scheffs nie wyskoczy przed szereg. Raczej spodziewałbym się namaszczenia go przez Mariana Gadzińskiego na swojego naturalnego następcę.
A pan wystartuje?
Na razie nie chcę zdradzać planów związanych z wyborami. Może będzie jakaś burza, która dokona przewrotu w gminie Witkowo. Na razie szykuje się burza, ale za oknem.