Rok po wypadku, o którym dowiedział się cały świat, w słupeckim sądzie ruszył proces kierowcy ciężarówki. 61-letni mieszkaniec województwa łódzkiego przekonuje, że najechał na leżącą na drodze przeszkodę, a nie – jak twierdzi policja – zasnął za kierownicą.
Zdjęcia i filmy z wypadku, do którego doszło 9 maja zeszłego roku na autostradzie A2 obiegły światowe media. Przewożąca płynną czekoladę ciężarówka przewróciła się, po czym wylały się z niej tony słodkiej substancji. Przez wiele godzin autostrada była całkowicie zablokowana. Kierowca ciężarówki z poważnymi obrażeniami ręki i złamanymi żebrami trafił do słupeckiego szpitala. Do domu wyszedł po 8 dniach. Kilka miesięcy później policja wystawiła mu 200-złotowy mandat za spowodowanie kolizji (ze względu na to, że nikt poza kierowcę nie odniósł obrażeń formalnie zdarzenie zakwalifikowano właśnie jako kolizję drogową). Mężczyzna go nie przyjął twierdząc, że jest nie winny. Policja skierowała więc sprawę do sądu. Rozprawa odbyła się w poprzednim tygodniu. Pan Jacek, kierowca ciężarówki konsekwentnie nie przyznaje się do winy. W sądzie dokładnie opowiedział o dniu, w którym doszło do wypadku. Ok. godz. 3.15 wyruszył z parkingu podpoznańskiej firmy, w której zatankował czekoladę do cysterny. Miał ją dowieźć do Płońska. We Wrześni wjechał na autostradę. Jak mówi, jechał z prędkością mniejszą niż 90 km/h. Auto ma bowiem ogranicznik, który po pozwala na szybszą jazdę. – Jadąc prawym pasem w pewnym momencie poczułem, ża auto zaczyna wznosić się w powietrze. Myślałem, że najechałem na jakąś przeszkodę. W tym momencie rzuciło mnie na lewy pas, następnie na barierki rozdzielające pasy ruchu. Kiedy przeleciałem przez barierki cysterna z ciągnikiem położyły się na prawym boku. Gdy potem wydostałem się z kabiny zobaczyłem, że przód auta praktycznie nie był uszkodzony, co by potwierdzało, że samochód nie uderzył w barierki, a właśnie nad nimi przeleciał – wyjaśniał w sądzie pan Jacek. Podejrzewa, że przeszkodą, na którą najechał, mógł być klin albo klocek: – Z doświadczenia wiem, że kierowcy ze swoich skrzynek narzędziowych albo paleciarek gubią różne takie rzecz.
Mężczyzna ma żal do prowadzących sprawę policjantów, że już na samym początku założyli, że zasnął za kierownicą, i tej wersji konsekwentnie się trzymają. – Przykro mi jest, że ktoś mi zarzuca, że zasnąłem. Jeżdżąc 40 lat jako zawodowy kierowca nigdy mi się takie coś nie zdarzyło. Poza tym, jeśli chce mi się spać, to idę spać, a jeśli chcę pracować, to pracuję. Tym bardziej, że w firmie, w której pracowałem wożąc czekoladę nigdy nie były wyżyłowane czasy jazdy. Nie było żadnego ciśnienia, żeby pędzić – pan Jacek po rozprawie opowiadał dziennikarzom.
Na pierwszej rozprawie sąd przesłuchał wszystkich zawnioskowanych świadków, ale wyrok jeszcze nie zapadł nie zapadł. Na wniosek obrońcy obwinionego kierowcy sąd powoła biegłego z dziedziny rekonstrukcji wypadków. Jego zadaniem będzie wskazanie dokładnych przyczyn zdarzenia oraz ustalenie z tachografu, czy kierowca nie przekroczył czasu jazdy. Kolejną rozprawę wyznaczono na początek września.
Pan Jacek zapowiada, że do końca będzie walczył o uniewinnienie. – Koszty sądowe oraz koszty pana mecenasa na pewno przewyższą 200-złotowy mandat, jakim policja chciała mnie ukarać. Ale ja uważam, że to nie jest moja wina i tego będę się trzymać – mówi 61-latek, który nadal odczuwa skutki zdarzenia sprzed roku. Przeszedł już trzy operacje ręki, która była złamana w dwóch miejscach. Do dziś nosi ją na temblaku. – Pod koniec maja mam mieć zdjęty gips, mam nadzieję, że ręka wróci do sprawności – mówi kierowca.
W tle sprawy znajdują się ewentualne roszczenia odszkodowawcze dotyczące strat, jakie poniósł zarządca autostrady. Marek Kaźmierczak, obrońca pana Jacka zapewnia, że ta kwestia nie jest w obecnie toczącym się procesie najważniejsza. – Nie wiem, czy autostrada będzie występowała z roszczeniami odszkodowawczymi, ale nawet gdyby tak się stało, mój klient jest przecież ubezpieczony. Kwestie odszkodowawcze nie są zatem dla niego najważniejsze. Podstawową sprawą jest to, że mój klient czuje się niewinny i chce przedstawić swoje racje przed sądem – tłumaczy mecenas.