Jego mama od zawsze powtarzała, że nie potrafił usiedzieć w miejscu. Większość czasu spędzał, biegając za piłką i uprawiając sport. Wraz z upływem lat w życiu Kamila Buczka pojawiło się wojsko i pasja, które przywiodły go do Witkowa, a przede wszystkim ukształtowały jako człowieka. Przedstawiamy historię 29-latka, dla którego adrenalina to pozytywne uzależnienie.
Kamil przeprowadził się do Witkowa w 2010 roku. Wówczas rozpoczął pracę w powidzkim garnizonie, skąd przywędrował z rodzinnego Dęblina i Mirosławca, gdzie służył w tamtejszych jednostkach wojskowych.
– Nie traktuję Witkowa jako kolejny przystanek w życiu. Przywiązałem się do tego miejsca i ludzi. Nie jestem typem człowieka, który potrzebuje wielkich miast z wieloma możliwościami. Zdaję sobie jednak sprawę, że służba wojskowa jest nieprzewidywalna. Pewnego dnia mogę zostać przeniesiony w inny rejon kraju – podkreśla Kamil.
W jego życiu od zawsze nieodzownym elementem był sport i piłka nożna, z którą wiązał duże nadzieje. Wielu widziało w nim spory potencjał. Kiedy przeprowadził się do Witkowa, rozpoczął grę w Victorii Września, z którą awansował do 3 ligi. Aktualnie reprezentuje Vitcovię Witkowo.
– Sport był i zawsze będzie dla mnie ważny. Nie udało się zrobić kariery w futbolu, ale uważam, że tak musiało być. Najwyżej zawędrowałem do drugoligowego Startu Otwock, gdzie przechodziłem testy. Przenosząc się do Witkowa, szukałem lokalnego klubu, który grałby przynajmniej w czwartej lidze. Wybór padł na Victorię Września, która poszukiwała wtedy zawodników. Pojechałem, sprawdziłem się i zostałem. Chłopaki z zespołu śmiali się później, że jestem piłkarzem z ogłoszenia. Przeżyłem tam wspaniałe chwile. Po awansie do trzeciej ligi, w pierwszym meczu rundy wiosennej w Ostrowie doznałem skręcenia stawu skokowego. Później przygoda z piłką została nieco zahamowana. Los tak chciał – opowiada nasz rozmówca.
Lot z 4 kilometrów
Odkąd tylko pamięta, nigdy nie potrafił usiedzieć w miejscu. Wszędzie go pełno, lubi zmiany, wyzwania oraz pozytywną dawkę adrenaliny. Swoją energię wykorzystuje tam, gdzie wielu z nas tylko spogląda. Wszystko rozpoczyna się w samolocie, do którego wsiada i skacze nawet z kilku kilometrów. Wszystko to w towarzystwie spadochronu, który daje mu poczucie wolności. Swój pierwszy skok oddał w 2010 roku w jednostce w Mirosławcu z wysokości 800 metrów.
– Niewiele pamiętam z tamtego skoku. Byłem bardzo zestresowany. Przypominam sobie, że przerażało mnie otwarcie luku w samolocie. Nagle poczułem pęd powietrza i hałas. Kiedy skoczyłem towarzyszyło mi mnóstwo myśli. Zanim się obejrzałem, miałem nad głową czaszę, czyli najprościej mówiąc kawał materiału, dzięki któremu spadochron szybuje w powietrzu – wspomina Kamil.
Obecnie bohater naszego artykułu oddaje skoki nawet z 4 kilometrów. Wówczas jego lot trwa blisko 3 minuty. Na swoim koncie ma aż 410 skoków.
Więcej w Kurierze.