Nic nie wskazywało tragedii. To miał być normalny dzień tuż przed rozpoczęciem wakacji. Dominika w parku spotkała się ze znajomymi, po czym wsiadła do samochodu. Kilka godzin później 18-latka już nie żyła. W minioną środę ruszył proces w sprawie dramatu w Małachowie Kępym. Podczas przesłuchań świadków pojawiły się rozbieżności, które mogą rzucić nowe światło na całą sprawę.
Był 7 czerwca 2016 roku. Późnym popołudniem w parku na terenie Witkowa doszło do spotkania grupki znajomych: Dominiki K, Bartosza B., Dawida M. i Mikołaja W. To właśnie do Mikołaja należało BMW, do którego wsiedli blisko 30 minut później. Wyruszyli w stronę Czerniejewa. Na trasie mieli spotkać się z Bartoszem B., Bartłomiejem B., Waldemarem J. i Jakubem B., którego odbierali z lotniska w Poznaniu. Ich przyjazd się przedłużał, ponieważ ponad dwugodzinne opóźnienie zaliczył samolot z Londynu, skąd wracał Jakub. Ponadto w drodze powrotnej w Oplu, którym podróżował Bartosz, Bartłomiej, Waldemar i Jakub pękła opona. Po jej zmianie wznowili podróż. Mimo zmroku grupka poruszająca się BWM nadal czekała za pozostałymi znajomymi. Mikołaj w rozmowie telefonicznej z Jakubem powiedział, że nie mają nic lepszego do roboty, więc poczekają. Kiedy w końcu na siebie natrafili, ruszyli w stronę Witkowa. Tuż przed Witkowem, a dokładnie w Małachowie Kępym doszło do tragicznego wypadku. Mikołaj, kierując BMW, gwałtownie skręcił w lewo, zjechał na pobocze, po czym uderzył w betonowy przepust wjazdu do posesji, doprowadzając do kilkukrotnego wywrócenia pojazdu. Śmierć na miejscu poniosła wówczas 18-letnia Dominika. Według pierwszych zeznań uczestników i świadków oraz wstępnych ustaleń policji, niebezpieczny manewr został wykonany w celu uniknięcia uderzenia w przebiegającego zająca. W czasie postępowania przygotowawczego, w zeznaniu każdego ze znajomych pojawiało się wspomniane zwierze.
– Kiedy zobaczyliśmy zająca, krzyczałem z Dominiką do Mikołaja, żeby uważał. Mikołaj najpierw skręcił kierownicą w prawo, a potem w lewo. To spowodowało, że wpadliśmy w poślizg. Później słyszałem już tylko huk. Niewiele pamiętam. Po chwili odzyskałem przytomność. Samochód był rozbity. Głowa Dominiki znajdowała się na moich kolanach. Szturchnąłem ją, żeby się ocknęła, ale ona nie reagowała. Sprawdziłem jej puls, ale go nie wyczułem. Mikołaj znajdował się już na miejscu pasażera. Z kolei Bartka nie było w samochodzie. Momentalnie pojawili się chłopacy z drugiego samochodu, którzy jechali za nami. Zadzwonili pod numer 112. Nie ruszali nas, żeby nie ryzykować uszkodzenia kręgosłupów. Po kilku minutach na miejscu była już straż pożarna, karetka oraz policja. Trafiliśmy do szpitala – relacjonował podczas środowej rozprawy Dawid M.
Łzy przyjaciela
O śmierci Dominiki uczestnicy zdarzenia dowiedzieli się nazajutrz. Tragiczną noc do końca życia zapamiętają jej rodzice, którzy tuż po wypadku zostali powiadomieni o dramatycznym zajściu.
– Byłem wtedy w pracy na nocnej zmianie. O wypadku telefonicznie poinformował mnie syn. Pojechałem na miejsce, gdzie zidentyfikowałem ciało córki – opowiadał Włodzimierz K.
Słowa „przepraszam” od Mikołaja W., który prowadził BWM, rodzice Dominiki nie usłyszeli do dziś. Oskarżonego nie było także w sądzie. Reprezentował go jego adwokat. Żal do Mikołaja ma również Dawid.
– Nie przeprosił nikogo z nas. Mam wrażenie jakby ta tragedia nie zrobiła na nim wrażenia. Pamiętam, że kiedy chodziliśmy jeszcze razem do szkoły, z klasą udaliśmy się na grób Dominiki. Mikołaj stał wówczas, gdzieś na boku. Nie był zainteresowany. Podobnie na rekolekcjach, gdzie w intencji Dominiki odprawiono mszę, na którą w ogóle nie przyszedł. Do dziś jest to dla mnie traumatyczne moment w życiu. Dominika była moją najbliższą przyjaciółką – mówił ze łzami w oczach.
Przebiegł, czy nie przebiegł?
Dużą część środowego posiedzenia zajęła kwestia zająca, który zdaniem świadków i uczestników przyczynił się do wypadku. Zdaniem Bartosza B., który prowadził Opla, zwierzę pojawiło się po prawej stronie jezdni, wbiegło przed samochód, po czym w połowie drogi, wracając ponownie na prawe pobocze. Inną wersję dotyczącą zająca zaprezentował w sądzie Bartłomiej B., który stwierdził, że owszem zwierze było po prawej stronie, ale przebiegło przez drogę aż do lewego pobocza. Waldemar J., który był drugim pasażerem Opla (trzeci Jakub B. nie stawił się w sądzie z powodu pobytu poza granicami Polski) zeznał, że zobaczył zająca po prawej stronie.
– Nie wiem co się z nim dalej działo. Nie widziałem, żeby przebiegał przez jezdnię ani się wracał. Kiedy jechaliśmy za BMW Mikołaja, zając stał na poboczu. Zobaczyłem go dzięki zapalonym światłom auta – informował Jakub.
Niewiadomą wciąż pozostaje prędkość z jaką poruszało się BMW. W postępowaniu przygotowawczym Mikołaj zeznał, że jechał z prędkością 60 km/h. Co innego twierdzą pasażerowie jego samochodu i świadkowie, z których zeznań wynika, że Mikołaj jechał w granicach 90-110 km/h.
– Mikołaj nie przejmował się ograniczeniami prędkości. Jeździł ostrożnie, ale szybko. Moim zdaniem w momencie samego wypadku miał około 100 km/h – zapewniał Dawid M.
Podali różne odległości
Różnice w zeznaniach kierującego i pasażerów Opla pojawiły się również w odległości, która dzieliła ich auto od BMW. Bartosz B. zeznał, że było to 100-150 m., a Waldemar J. 200-300 m., a Bartłomiej B. 20-30 m. Ostatni z nich w postępowaniu przygotowawczym poinformował śledczych, że było to 100 m., czyli o kilkadziesiąt metrów więcej niż podał podczas rozprawy. Rozbieżności były tak duże, że prokurator wnioskował do sędzi Urszuli Bożęckiej o przeprowadzenie konfrontacji zeznań Bartosza B. i Bartłomieja B.
– Nie jestem w stanie dokładnie określić odległości jaka tuż przed wypadkiem dzieliła naszego Opla od BMW. Minęło już sporo czasu. Przeżyliśmy tego dnia ogromny szok – przekonywał podczas konfrontacji Bartłomiej B.
Nieco inne zeznania padły również z ust Bartosza B. (kierowca Opla), który podczas rozprawy zeznał, że widział zapalone światła stopu w BMW, które wskazywały, że Mikołaj hamował. Z kolei w postępowaniu przygotowawczym nie wspomniał o tym fakcie.
– O światłach przypomniało mi się dopiero później – tłumaczył sądowi.
Już dzień po wypadku w Witkowie rozeszła się plotka mówiąca o tym, że między obydwiema grupami znajomych doszło do wyścigu. Taką wersję zdementowali uczestnicy z BWM i świadkowie z Opla, którzy zgodnie zeznali, że żadnego wyścigu nie było.
– Słyszeliśmy, że na mieście mówi się, że się ścigaliśmy. To nieprawda. Nie jesteśmy głupi, żeby się ścigać i ryzykować zdrowie oraz życie. Nie mogłem widzieć przebiegu zdarzenia, tym bardziej zająca, ponieważ kiedy wszystko się wydarzyło, używałem telefonu komórkowego – zapewniał Bartosz B z BWM, który w momencie wypadku wypadł przez szybkę i wylądował w rowie.
Kolejne posiedzenie sądu odbędzie się 7 października. Wygląda na to, że znaczącą rolę w całym postępowaniu odegrają opinie biegłych sądowych, które wyjaśnią m.in. wspomnianą prędkość, odległość samochodów i sam przebieg. Do tematu wrócimy.
Jedyne wyjście, wytoczyć mu pozew cywilny, jak zacznie płacić rodzinie za śmierć dziecka, to oduczy innych debili w bmk-ach. Zając czy był, czy nie, nie ma, żadnego znaczenia, ważny tu, jest skutek.