Pan Łukasz mocno rozbił się na motocyklu, który prowadził jego pijany kolega. Dopiero teraz, 13 lat po wypadku wywalczył godziwe zadośćuczynienie. Paradoksalnie pomogło mu w tym to, że w chwili zdarzenia sam był po kilku piwach.
W lipcu 2003 r. pan Łukasz odbywał służbę wojskową. Będąc na przepustce w nocy wybrał się do baru w Giewartowie. Tam spotkał kolegę, który zaproponował mu przejażdżkę nowym motocyklem. Zgodził się, ale szybko tego pożałował. Na pierwszym zakręcie kierowca stracił panowanie nad motocyklem, wjechał na chodnik i spowodował wypadek, w którym pan Łukasz mocno ucierpiał w wypadku. Najgorsze było złamanie nogi, którą lekarze musieli operacyjnie poskładać. Właśnie przez ten uraz młody wówczas żołnierz musiał przedwcześnie zakończyć przygodę z wojskiem, bo komisja lekarska uznała go za niezdolnego do służby. Noga nie zrastała się tak, jak powinna, dlatego pan Łukasz musiał poddać się kolejnym zabiegom. Nigdy nie wrócił do pełnej sprawności. Niecały rok po wypadku ubezpieczyciel przyznał mu 12 tys. zł zadośćuczynienia, ale ostatecznie wypłacił tylko połowę tej kwoty. Uznał bowiem, że mężczyzna aż w 50 procentach przyczynił się do zdarzenia. Jego wina, zdaniem ubezpieczyciela, polegała na tym, że zdecydował się na przejażdżkę z kolegą, który był pijany (kierowca miał 1,8 promila). Dwa lata temu pan Łukasz stwierdził, że przyznane mu zadośćuczynienie było zbyt niskie i wezwał ubezpieczalnię do wypłaty dodatkowych pieniędzy. Kiedy firma zignorowała jego wniosek, skierował sprawę do sądu. W procesie domagał się dodatkowych 30 tys. zł wraz z odsetkami. Sędzia uznał, że nie jest to wygórowana kwota i nakazał ubezpieczycielowi, by właśnie tyle wypłacił poszkodowanemu mężczyźnie. Na tyle „wycenił” jego cierpienie i dolegliwości, z którymi musiał zmagać się przez wiele lat. – Doznane obrażenia oraz ich konsekwencje utrudniały i nadal będą utrudniać mu prowadzenie takiego trybu życia jak przed wypadkiem. Należy podkreślić, iż wiązał swoją przyszłość z wojskiem, chciał zostać żołnierzem zawodowym, a doznane obrażenia na stałe mu to uniemożliwiły. Wypadek spowodował u niego ograniczenie aktywności fizycznej. Nie jest możliwy powrót do stanu zdrowia sprzed zdarzenia, co wyraźnie podkreślił biegły – uzasadniał sędzia Tomasz Miśkiewicz, który uznał, że pan Łukasz – wbrew twierdzeniom ubezpieczyciela – w żaden sposób nie przyczynił się do wypadku. Nie mógł wiedzieć, że kolega, który zaprosił go na przejażdżkę, był pijany, bo wcześniej nie siedział z nim razem w barze. Nie był też w stanie wyczuć od niego alkoholu, bo sam był po kilku piwach. – W związku z tym, iż sprawca zdarzenia miał wysokie stężenie alkoholu we krwi, to przyjąć należy, że najprawdopodobniej wyczuwalna była od niego woń alkoholu, jednakże powód (pan Łukasz – przy. red.) będący w stanie po spożyciu alkoholu mógł takiej woni nie wyczuć i źle ocenić sytuację. Nie można było w ocenie sądu w tym przypadku zachowania powoda oceniać pod tym kątem, że świadomie godząc się na jazdę motocyklem z nietrzeźwym kierowcą działał na własne ryzyko. Niewątpliwie to zachowanie należało ocenić jako obiektywnie naganne, sprzeczne z porządkiem prawnym i zasadami współżycia społecznego, lecz nie można tu mówić o świadomym działaniu powoda – uznał sędzia. Ubezpieczyciel odwołał się od wyroku, ale sąd apelacyjny go nie zmienił.