Zakończyło się śledztwo w sprawie śmiertelnego wypadku, do którego doszło trzy miesiące temu w Kowalewie Opactwie.
Jadący z duża prędkością volkswagen golf uderzył w kapliczkę stojącą przy skrzyżowaniu w Kowalewie Opactwie. Świadkiem tragedii była pani Milena, która akurat samochodem wyjeżdżała spod szkoły w Kowalewie. – Zatrzymałam się przy wyjeździe, widziałam jak minął mnie ten samochód. Miał niestabilny tor jazdy, wyglądało jakby kierowca tracił panowanie nad pojazdem. Spojrzałam jeszcze w lewo i wtedy usłyszałam potężny huk. Domyśliłam się, że kierujący uderzył w kapliczkę – opisywała pani Milena, która natychmiast ruszyła na ratunek. Po chwili do rozbitego auta podbiegły kolejne dwie kobiety, które najechały na wypadek. Wspólnie wyciągnęły mężczyznę z wraku auta, a inny kierowca rozpoczął reanimację. Po chwili na miejscu były służby ratunkowe. Na ratunek jednak nie było szans. Lekarz stwierdził zgon 61-letniego słupczanina.
Śledczy, którzy na miejscu wypadku ustalali okoliczności tragedii szybko ustalili, że kierowca nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa, a samochód nie miał aktualnych badań technicznych. Ustalili jeszcze jedną, bardzo istotną dla ustalenia przyczyn wypadku okoliczność – że tego dnia kierowca pił alkohol. Taką informację przekazał im właściciel firmy transportowej, w której pracował tragicznie zmarły słupczanin. – Po skończonym kursie przyjechał do firmy ok. godz. 11.00. Więcej tego dnia już nie jeździł, kręcił się po placu. Pomógł mi założyć plandekę. Wtedy poczułem od niego alkohol, on tylko się zaśmiał. Powiedziałem do niego, aby pod żadnym pozorem nie wsiadał za kierownicę. Drugiemu pracownikowi powiedziałem, żeby odwiózł go do domu. Około godz. 15.44 zadzwonił do mnie telefon, poszedłem do garażu, gdzie rozmawiałem kilkanaście minut. Po powrocie na plac zobaczyłem, że nie ma pracownika i jego samochodu – zeznał później pracodawca. Inny jego pracownik potwierdził, że 61-latek po pijanemu wsiadł za kierownicę. – Szykował się do domu, chciał odjechać swoim samochodem. Ja do niego wtedy powiedziałem, że jest wypity. On się roześmiał i powiedział do mnie, że to chyba ja jestem wypity. Zabrałem mu kluczyki od jego samochodu, aby uniemożliwić mu jazdę, ale on w pewnym momencie mi je wyrwał, wsiadł do swojego samochodu i pospiesznie odjechał – zeznał współpracownik. O śmierci starszego kolegi z pracy dowiedział się telefonicznie, od szefa.
Wyniki badania krwi pobranej od tragicznie zmarłego kierowcy tylko potwierdziły wcześniejsze ustalenia policjantów. W chwili śmierci mężczyzna miał w organizmie aż 3,5 promila alkoholu. W toku śledztwa sprawdzono stan techniczny volkswagena golfa. Biegły stwierdził, że auto było sprawne. Ostatecznie śledczy przyjęli, że słupczanin, będąc pod znacznym wpływem alkoholu i nie mając zapiętych pasów bezpieczeństwa jechał zbyt szybko, przez co stracił panowanie nad autem i uderzył w przydrożną kapliczkę. Pod koniec czerwca śledztwo zostało umorzone.