Myślisz, że jak ktoś kupi od ciebie auto, które zaraz zacznie się sypać, to jego problem? Pan Jan ze Słupcy też tak myślał. Zgodnie z wyrokiem sądu musiał nie tylko oddać pieniądze za samochód, ale też zapłacić kilka tysięcy za proces.
Pan Jan ze Słupcy, chcąc sprzedać swoje wysłużone, 17-letnie volvo s40 zamieścił ogłoszenie w motoryzacyjnym portalu. Auto kupiła pani Dorota z drugiego końca Polski. Zapłaciła 6,3 tys. zł i kupionym autem wróciła do domu. Już po transakcji zorientowała się, że auto ma wiele wad, przez które praktycznie nie da się nim jeździć. Rzeczoznawca samochodowy potwierdził jej spostrzeżenia. Fachowiec nie miał wątpliwości, że stan techniczny auta jest daleki od tego, co było napisane w ogłoszeniu. Pani Dorota już kilka dni po zakupie poinformowała pana Jana, że chce zerwać umowę sprzedaży. Zażądała od niego, by zabrał z powrotem uszkodzony samochód, a jej oddał tyle, ile za niego zapłaciła oraz by wrócił jej prawie 500 zł, które wydała na opinię rzeczoznawcy. Pan Jan ani myślał cokolwiek oddawać. Twierdził, że skoro klientka przed zakupem obejrzała auto, a nawet się nim przejechała, i wtedy nie zgłosiła żadnych uwag, to on nie ma sobie nic do zarzucenia. Podkreślił też, że nie można wymagać cudów od 17-letniego auta, które nie kosztowało przecież fortuny. Pani Dorota jednak nie ustępowała i skierowała sprawę do słupeckiego sądu. Sędzia wysłuchał kilku świadków, po czym powołał do sprawy biegłego z dziedziny motoryzacji, który miał ocenić stan techniczny auta i porównać go z opisem, który pan Jan zamieścił w swoim ogłoszeniu. Biegły doszukał się w samochodzie wielu wad, o których nie było ani słowa w ogłoszeniu. Ocenił, że auto w tym stanie faktycznie nie nadaje się do użytku, a wstępny koszt naprawy, by samochodem można było jeździć ocenił na ok. 5,5 tys. zł. Pan Jan w sądzie próbował się bronić, że stwierdzone wycieki oleju powstały przez szybką jazdę nowej właścicielki i zarzekał się, że przed sprzedażą samochód pozytywnie przeszedł przegląd. Biegły nie miał wątpliwości, że rzekoma szybka jazda nie mogła mieć nic wspólnego z wyciekami oleju i uznał, że żaden diagnosta nie podbiłby przeglądu auta w takim stanie. Ostatecznie sąd nakazał panu Janowi, by zwrócił pani Dorocie pieniądze, które ta zapłaciła za auto i zapłacił jej za opinię rzeczoznawcy. Dodatkowo, słupczanin musiał pokryć koszty prawnika pani Doroty i opłacić koszty sądowe, co dało łącznie ponad 3 tys. zł. – Kupujący decydując się na używane auto winien mieć na uwadze, że może być awaryjne i w jego użytkowaniu mogą pojawić się pewne problemy, inaczej niż przy zakupie nowego auta. Jednak wady, jakie miał sprzedawany samochód znacznie przekraczają pojęcie normalnego użytkowania. Kupując pojazd, nawet 17-letni należy oczekiwać, że będzie się on sprawnie poruszał po drodze a zwłaszcza w pierwszym okresie jego użytkowania, zaraz po zakupie. Wady tkwiły w rzeczy sprzedanej, a pozwany nie może zasłaniać się twierdzeniem, że powódka w umowie oświadczyła, że znany jest jej stan techniczny kupowanego auta. Sprzedający wyraźne zapewnił powódkę o dobrym stanie technicznym, a więc w zasadzie głównej przesłance determinującej podjęcie decyzji o zakupie samochodu – uzasadniał wyrok sędzia Tomasz Miśkiewicz. Zgodził się z twierdzeniami pani Doroty, że gdyby wiedziała, że auto ma tyle wad, na pewno by go nie kupiła.
Fajnie , że tak można. Mam wyjazd do Anglii na miesiąc to zakupię teraz piętnastoletniego a po powrocie oddam właścicielowi i wezmę kaskę z odsetkami. Haha pięknie się robi w naszym kraju!