– Leszka Gierszendorfa zabili ludzie z Poznania, ale współpracowali z nimi mieszkańcy Strzałkowa – twierdzi nasz czytelnik odnosząc się do niewyjaśnionej od ponad 11 lat sprawy zabójstwa 50-letniego strzałkowianina.
Niedawno dostaliśmy informację od anonimowego czytelnika, który twierdzi, że ma wiedzę na temat zabójstwa, które w 2006 r. wstrząsnęło całym naszym powiatem. Twierdzi on, że Leszka Gierszendorfa zabili ludzie z Poznania, ale pomagali mu w tym mieszkańcy Strzałkowa. We wcześniejszych publikacjach na ten temat pisano, że zabójstwo nie zostało dokonane na tle rabunkowym, bo przy zwłokach ofiary znaleziono pieniądze. Nasz informator twierdzi, że było inaczej. – Dobrze wiem, że te pieniądze zostały ukradzione – zapewnia, ale nie zdradza nic więcej.
Chcąc zweryfikować jego informacje poprosiliśmy o komentarz rzeczniczkę słupeckiej policji. Marlena Kukawka odesłała nas jednak do policjantów z Poznania, bo to oni od początku prowadzą sprawę. – Śledztwo zostało umorzone, co nie znaczy, że tą sprawą już się nie zajmujemy. Cały czas czekamy na informacje, które mogłyby doprowadzić do ustalenia sprawców morderstwa – mówi Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. Nie odpowiedział nam jednak na pytanie, czy poznańska policja dysponuje tymi sami informacjami, które ostatnio przekazał nam jeden z czytelników. – Dla dobra sprawy nie mogę o tym mówić – ucina Borowiak.
Leszek Gierszendorf pracował jako formiarz w jednej z dużych poznańskich firm. Codziennie dojeżdżał do pracy służbowym busem. Był po rozwodzie. Mieszkał z synem, z czasem pod swój dach przyjął też dwie dziewczynki ze swojej rodziny, których rodzice tragicznie zmarli. 26 października 2006 r., gdy wracał z pracy dostał smsa, z którego wynikało, że ma wrócić do Poznania, by odebrać dług. Jego najbliżsi wiedzieli, że ktoś jest mu winien 1,5 tys. euro, ale nie wiedzieli o kogo chodzi. Tego dnia pan Leszek wrócił do domu, ale wieczorem oznajmił synowi, że musi jechać do Poznania. Po godz. 20.00 w Strzałkowie wsiadł do pociągu, godzinę później był na miejscu. Co dalej się z nim działo, nie wiadomo. Następnego dnia nie pojawił się w pracy. Makabryczna przyczyna jego nieobecności wyszła na jaw tego samego dnia, po godz. 17.00. Wówczas poznańska policja dostała informację od jednej z mieszkanek Poznania, że w krzakach przy parkingu w pobliżu skrzyżowania ul. Krańcowej i Wileńskiej leżą zwłoki mężczyzny. Szybko ustalono, że to Leszek Gierszendorf. Miał rany kłute w okolicach szyi i brzucha, a w ręku trzymał 18-centymetrowy nóż kuchenny. Najprawdopodobniej był to nóż sprawcy, który pan Leszek resztkami sił wyciągnął ze swego ciała. Niestety, do dzisiaj nie udało się ustalić kto i dlaczego zabił strzałkowianina. Nie pomogły w tym nawet emisje reportaży na temat zabójstwa w ogólnopolskich mediach. Czy informacje, o których mówił nam nasz czytelnik przekazał też policji? Jeśli tak, czy są one prawdziwe i czy doprowadzą do mordercy lub morderców? Sprawie będziemy się przyglądać i na bieżąco informować o nowych ustaleniach dotyczących tej brutalnej zbrodni.
Na zdjęciu Leszek Gierszendorf. W tle miejsce, w którym znaleziono jego zwłoki.