Pan Krzysztof kilka lat życia poświęcił na wyciągnięcie ojca z długów. Musiał nawet rozstać się z partnerką, bo odkładając każdy grosz na spłatę kredytów, nie było go już stać na dojazdy do niej. W zamian ojciec miał mu przepisać mieszkanie, ale słowa nie dotrzymał.
Sprawa ma swój początek 10 lat temu. Wtedy pan Marian wziął kilka kredytów na łączną kwotę kilkudziesięciu tysięcy złotych. Problem pojawił się, gdy zabrakło mu pieniędzy na ich spłatę. Wtedy na ratunek wyszedł mu syn Krzysztof. Jemu też się nie przelewało, ale jako jedyny z domowników miał zdolność kredytową. Zdecydował się poświęcić dla rodziny i wziąć kredyt na spłatę długów ojca. W zamian za to rodzice obiecali mu przepisać należące do nich mieszkanie. Miało to nastąpić po spłacie wszystkich kredytów. Zadłużając się na kilka ładnych lat pan Krzysztof znalazł się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Wystarczy wspomnieć, że musiał na trzy lata rozstać się ze swoją partnerką, bo po spłaceniu raty kredytu brakowało mu pieniędzy na dojazdy do niej. Wrócili do siebie dopiero, gdy jego sytuacja finansowa trochę się poprawiła. Przez cały ten czas tylko pan Krzysztof spłacał długi, bo pieniądze pozostałych członków rodziny szły na bieżące utrzymanie. Lżej miało mu być, gdy ojcu przyznano emeryturę. Wcześniej obiecał on bowiem, że jak ją dostanie, będzie spłacał choć część kredytu. Słowa jednak nie dotrzymał. Rok później zmarła żona pana Mariana, a mama pana Krzysztofa. Przed śmiercią napisała testament, w którym swoją część mieszkania po połowie przepisała dzieciom – Krzysztofowi i jego siostrze. Drugie pół mieszkania, zgodnie z prawem, nadal posiadał pan Marian. Gdy swój udział przekazał córce, pan Krzysztof wyprowadził się z rodzinnego domu. Krótko potem spłacił ostatnią ratę kredytu. Kilka lat żył z poczuciem, że został oszukany przez ojca, aż w końcu zaczął walczyć o sprawiedliwość. W zeszłym roku, za pośrednictwem swojego prawnika, wezwał ojca do zwrotu prawie 30 tys. zł, które wydał na spłatę jego długów. Ten jednak ani myślał, by cokolwiek mu płacić. W tej sytuacji pan Krzysztof wytoczył mu proces. Ojciec szedł jednak w zaparte. Twierdził, że cała rodzina spłacała kredyt, a poza tym – jak przekonywał – sprawa była przedawniona, bo od zakończenia spłaty minęło więcej niż trzy lata.
Słupecki sąd od razu stwierdził, że o żadnym przedawnieniu nie może być mowy, bo to w tego typu sprawach wynosi ono 10 lat. Więcej czasu zajęło ustalenie, kto faktycznie spłacał kredyt. Siostra pana Krzysztofa zeznała na rozprawie, że robiła to cała rodzina. Zapewniała też, że nie było żadnych rozmów na temat tego, że to jej brat dostanie mieszkanie po rodzicach. Sąd w jej zeznania jednak nie uwierzył. – Sam pozwany (ojciec – przyp. red.) przyznał, że odbywały się na ten temat rozmowy, jednak nie wywiązał się z tego – zauważył sędzia Tomasz Miśkiewicz. Ostatecznie uznał, że tylko pan Krzysztof spłacał długi, które wyniosły prawie 30 tys. zł i w ten sposób jego ojciec bezpodstawnie się wzbogacił. – Nie można mieć wątpliwości, że powód (pan Krzysztof – przyp. red.) spłacając zobowiązania pozwanego (swojego ojca – przyp. red.) wynikające z umów kredytowych miał świadomość, że spełnia zobowiązanie ciążące na pozwanym i że nie jest on podmiotem w żaden sposób formalnie zobowiązanym do ponoszenia tego ciężaru. Jednak w obawie o kondycję majątkową całej rodziny, która bez wątpienia miała wpływ również na jego sytuację życiową, działał w poczuciu lojalności do pozwanego. Powód w potocznym rozumieniu tego słowa zadbał o dobro całej rodziny – sędzia uzasadniał wyrok, w którym nakazał panu Marianowi, by zapłacił swojemu synowi 28,5 tys. zł wraz z odsetkami. To dokładnie tyle, ile pan Krzysztof przed laty wydał na spłatę długów ojca. Pan Marian odwołał się od wyroku, który zapadł w Słupcy, ale na nic to się zdało. Sąd Okręgowy w Koninie uznał, że słupecki sąd właściwie ocenił sprawę i utrzymał go w mocy.
Chytry dwa razy traci.