Ktoś kiedyś trafnie powiedział, że rodzina jest jak muzyka, bez względu na wszystko… jest zawsze. Tu, z muzyką się rodzisz, jej tony i dźwięki słyszysz od pierwszych dni życia, a nuty całe życie nosisz w głowie. Muzyka dla nich jest jak tlen… – Bez niej nie można przecież żyć – mówią. Poznajcie historię rodziny Słowińskich z Zagórowa i Antka – jej najmłodszego narybku, który pomimo młodego wieku zdobywa niemałe sukcesy na konkursach ogólnopolskich.
Muzyka, jak mówi, to są zawsze duże emocje podczas występu.- Stres mija, kiedy już stoję na scenie, wtedy trzeba się skupić, wziąć głęboki oddech i jak najlepiej zagrać. Na tych konkursach czuję się wśród swoich. To jest ważne – zaczyna naszą rozmowę 14-letni Antek.
Jeżeli chodzi o opowieść o jego muzycznej drodze, to rzeczywiście jest trochę takich sentymentalnych, wzruszających momentów. Trochę chwil podsumowujących i zbierających w całość to, co było. Zapytany o jego muzyczny wzór, wcale nie wymienia jakiś znanych na całym świecie wykonawców… ale znanych najbardziej jemu. Wspomina o Cezarym Witlewskim – nauczycielu gry na akordeonie oraz o Andrzeju Słowińskim – dziadku, człowieku, od którego muzycznie w rodzinie wszystko się zaczęło. To właśnie Andrzej wpoił swoim dzieciom, a później wnukom piękno muzyki i pokazał jak wyeksponować z niej to, co najpożyteczniejsze. Warto też wspomnieć, że praktycznie od samego początku istnienia zagórowskiego, męskiego chóru Quarta był jego uczestnikiem. Mało kto wie, że nazwę chóru, któremu w tym roku wybija pięć dekad, wymyśliła babcia Antka.
Ludzie myślą, że nazwa pochodzi od zwykłej kwaterki, z której niegdyś popijano herbatę, a to jest termin muzyczny. Z kolei Ryszard – brat Andrzeja jest autorem słynnego „Tanga zagórowskiego”. Wszyscy mężczyźni z rodziny – tata Antka – Tomasz, brat Wojtek, szwagier oraz wujkowie śpiewają po dziś dzień w Quarcie. On czeka na odpowiedni moment, po mutacji, która właśnie przebiega. Prywatnie tworzą również zespół „Zagórowskie Słowiki i przyjaciele”. Ponadto Tomasz kilka lat pobierał naukę na pianinie, Wojtek gra na gitarze, Asia – siostra na skrzypcach, a mama na co dzień uczy muzyki w szkole i wcześniej też studiowała jakby rzecz ujmując również „muzycznie”. – Myślę, że nasz dom jest od zawsze pełen muzyki, i to jest fajne, kiedy są święta to dom pełen kolęd, kiedy urodziny, imieniny – innej muzyki. Czasem ktoś po prostu wstaje zaczyna grać, ktoś bierze, gitarę, ktoś inny skrzypce i po prostu to samo z siebie płynie. Muzyka przychodzi nam spontanicznie – mówi Ewelina – mama Antka.
A on do grania szczerze mówiąc na początku jakoś znacząco się nie kwapił. – Chciałem grać ale długo zajęło mi myślenie na czym. Gitara już była, skrzypce też…. Traf padł na akordeon, może dlatego że grał na nim dziadek… Sam zdawałem sobie sprawę, że to nieproste, bo musisz umiejętnie operować i jedną i drugą ręką, a „przycisków” w tym instrumencie co niemiara. Któregoś dnia po prostu zacząłem. Naprawdę duży ukłon dla mojego nauczyciela, który mnie wprowadził w ten akordeonowy świat. Może dlatego gram do dziś, bo zawsze był surowy i wymagający, ale mówię to w pozytywnym znaczeniu. Nie miałem nigdy określonego czasu grania, czy to dwie godziny, czy cztery. Po prostu kiedy chcę siadam, ćwiczę. Komponuję tylko w głowie, na razie nie na papierze, zazwyczaj przed lekcjami w szkole muzycznej. Wtedy tak jakoś inaczej wena mi płynie. Jadąc na konkurs wiem, że mam dobrze dobrany repertuar, który jakby pokazuje i grę na instrumencie i eksponuje to, co muzyk ma widowni do zaprezentowania – mówi z uśmiechem Antek.
W instrumentach smyczkowych mamy smyczek, a w akordeonie miech. Akordeon jest połączeniem wielu instrumentów i może brzmieć jak wiele instrumentów, a czasem nawet jak cała orkiestra. – To jest fascynujący instrument – przekonuje.
14-latek grę na instrumencie zaczął osiem lat temu. Już po kilku miesiącach było wiadomo, że talent w nim drzemie. Ale jak mówi muzyka nie jest jedyną rzeczą, którą lubi. Jak każdy nastolatek lubi pograć w gry komputerowe, kiedy jest już wiosna bierze wędkę i rower i jedzie wędkować. Wtedy też dzwoni do dziadka z informacją, że „już ryby biorą”. A gdy w domu ma chwilę wolną, albo gotuje albo układa zawiłe konstrukcje z klocków lego. Kiedy wiedział, że będzie grać, sam zaczął czytać z nut, tak po prostu. Charakteryzuje go również łatwość i uczuciowość w muzyce. – A największa adrenalina towarzyszy mi zawsze po występie, po konkursie. Były te naprawdę stresujące, jak ten w Mławie, gdzie widać było bardzo wysoki poziom, czy Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy w Serbii i w Przemyślu, wtedy stresowałem się bardziej niż normalnie – tłumaczy.
Każdy konkurs, w którym bierze udział jest dla niego bardzo ważny, szczególnie te, poza szkołą muzyczną. Ma tam szansę pokazać się i funkcjonować w społeczności akordeonistów. Ważne jest też to, żeby mieć zdrowe podejście do rywalizacji. Jadąc na konkursy nigdy nie nastawia się, że „jedzie po zwycięstwo”, bo każdy konkurs uczy przecież czegoś nowego.
Czym jest dla mnie muzyka? – Wiem, że mam to w genach, a muzyka to takie pozytywne obciążenie genetyczne i dopełnienie czasu – powiedział kończąc.