Bez wątpienia są ikoną słupeckiego sklepikarstwa. Ich niewielki warzywno – owocowy sklep prowadzony jest prawie pół wieku, najpierw przez rodziców Urszulę i Jana Metler. Teraz tradycję rodzinną przejęli oni – Beata i Grzegorz.
Kiedy ponad cztery dekady temu Urszula i Jan Metler zaczęli prowadzić słynny „Koperek”, sklep warzywno – owocowy na ulicy Kopernika w Słupcy nie spodziewali się, że ich tradycja sklepikarstwa sięgnie prawie 50 lat. – Miałem niewiele ponad sześć lat, kiedy rodzice zaczęli prowadzić nasz rodzinny interes. Często z bratem bywaliśmy tutaj jako dzieci, bo był to nasz drugi dom i tak pozostało do dziś – zaczyna naszą rozmowę Grzegorz.
Zapytany o wspomnienia z dzieciństwa związane ze sklepem na Kopernika, bez wątpienia odpowiada, że… były to kolejki. – A dokładniej rzecz ujmując dwie kolejki. Jedna ustawiała się po arbuzy i cytrusy do Żuka mojego taty, druga natomiast po kawę oraz czekoladę. Dostępność produktów wtedy była inna, nieco bardziej utrudniona… I jaki wspaniały był wtedy smak tych tych cudownych cytrusów, a jaki czekolady… – odpowiada Grzegorz.
Wówczas towary pozyskiwali ze Spółdzielni Ogrodniczo – Warzywnej o/Słupca, a inne produkty spożywcze z Zakładu Handlu na ulicy Bielawskiej. Potem czasy na przestrzeni lat się zmieniały. Zmieniała się też organizacja całego sklepikarstwa. Produkty zaczęli pozyskiwać od lokalnych rolników i sadowników i tak pozostało do dziś. – Ludzie wiele razy nam mówią, że tutaj nawet marchewka pachnie inaczej – dodaje żona Grzegorza, Beata.
– Proszę zobaczyć, ten kalafior rósł wczoraj na polu, a dziś czeka na klienta – dodaje Grzegorz.
To właśnie oni twierdzą, że w tym całym galimatiasie handlu chodzi najbardziej o to, by pozyskiwać jak najbardziej naturalne produkty od tych lokalnych dostawców. Wtedy jeden dla drugiego jest dużym wsparciem. Czereśnie dostarcza im sadownik spod Pyzdr. Z kolei jabłka przyjeżdżają do nich spod Ostrowitego, a z Woli Koszuckiej sałata, kalafiory, natka pietruszki, rzodkiewka i kapusta. Tą kiszoną pozyskują z kolei od jednej rodziny spod Kalisza, gdzie produkcją zajmuje się już szóste pokolenie, a co warto nadmienić, kapusta jest kiszona tradycyjnie w glinianych silosach.
– Spotyka nas wiele miłych sytuacji, kiedy w zamian za kiszoną kapustę w główce w prezencie otrzymaliśmy koszerne gołąbki, właśnie z niej wykonane. Mój ojciec Janek wprowadził u nas fajną tradycję podarowania najmłodszym naszym klientom lizaków. Kiedy z okazji Dnia Uśmiechu przybyła do nas cała grupa przedszkolaków z cukierkami w prezencie byliśmy po prostu zszokowani, że to nas właśnie odwiedzili! Martwiliśmy się tylko, czy do tych kilkunastu uśmiechniętych maluchów wystarczy nam lizaków… Oczywiście wystarczyło. Wyszli zadowoleni, a my tym bardziej, że o nas również ktoś pamięta – śmieje się Grzegorz.
Jak dodają, najważniejszy jest kontakt z klientem, zupełnie inny, niż w dużych dyskontach. Liczy się rozmowa i chęć rozmowy z każdym klientem. – Tutaj nikt nie jest anonimowy. Z każdym można porozmawiać. Wychodzi się po prostu do ludzi i dla ludzi, spełnia się ich oczekiwania. To bardzo ważne. I cieszy nas fakt, że klienci do nas powracają. Lubimy to miejsce. I to nie tylko sklep! Cały czas to miejsce traktujemy jak nasz drugi dom. Wraca się tutaj, rozpoczyna się codziennie pracę z chęcią i po części z tęsknotą za klientem. I w głowie zawsze rodzi się myśl… a kto nas dziś odwiedzi. Chcielibyśmy dalej przetrwać, zadowalać naszych klientów, bo to sprawia nam największą radość i daje największą satysfakcję – odpowiedzieli kończąc.
Grzegorz gratuluję ci sukcesu
Super sklepik i bardzo fajni właściciele.