Stanisława Kiełczewska z Witkowa ma 90 lat. Mimo podeszłego wieku zaskakuje dobrą formą i pogodą ducha. Wielka pasjonatka historii napisała wspomnienia dotyczące II wojny światowej.
Rok 1939 – 1 września, dzień wybuchu II wojny światowej
Mój ojciec Michał Ewiak był już trzecią kadencję sołtysem. Miał trzy wioski w swoim sołectwie: Ruchocinek, Dębina i Głożyny. Do tego był zasobnym gospodarzem, właścicielem 24 ha ziemi. Prowadził w Ruchocinku sklep spożywczy tzw. „Gościniec”. Jak widać miał dużo obowiązków. Każdego dnia pierwszy opuszczał wygodne łóżko i podążał do swoich obowiązków. Codziennie wstawał o godzinie 5 rano i nastawiał radio by wysłuchać różnych wiadomości bo czasy były niespokojne. Jakie było jego zdziwienie gdy dnia 1 września w porannych wiadomościach radio podało, że o godzinie 4.15 wojsko niemieckie napadło na ziemie polskie. Wystraszonym głosem krzyknął: „Wojna! Niemcy przekroczyli granicę Polski. Wszyscy wstawać bo nie wiadomo, co przyniesie nam dzień!”. Żona Józefa i dzieci wyskoczyli z łóżek i w pośpiechu się ubierali. Również służba posłusznie wstawiła się do pracy. Fama o wybuchu wojny poszła do wioski. Ludzie mówili: Co teraz będzie? Ojciec, który walczył w I wojnie światowej uspokajał wszystkich. Domownikom zlecił zajęcia w gospodarstwie, swoim dzieciom również. Po wykonaniu rannych obowiązków w obejściu gospodarczym, każdy zajął się poleceniem ojca. Ja zostałam obarczona gromadą bydła, które musiałam popędzić aż na Dębinę, bo tam była duża łąka. Brat Władek miał przypędzić mi stado gęsi i iść do szkoły. Ja musiałam się nimi opiekować. Los pokierował inaczej. Byłam już ze stadem bydła na łące. A tu w górze zaczęły lecieć eskadry samolotów z czarnymi krzyżami. Takich nigdy nie widziałam. Domyśliłam się, że to samoloty niemieckie. Leciały one w kierunku Warszawy. Nieopodal na Ługach padła jedna bomba, która zabiła woźnicę i jego konia. Od tego wstrząsu w Ruchocinku zadrżały ryby jak opowiadała mama. Byłam przerażona, będąc sama na łące. Za kilka minut przyjechał do mnie brat Władysław. Mówił, że mam jechać do pomocy ojcu, a on tu zostanie. Gdy przyjechałam do domu, ojciec wręczył mi kilka kart mobilizacyjnych i kazał dostarczyć zainteresowanym, którzy musieli stawić się przed sołectwem. Byli zawezwani do stawienia się w swoich jednostkach wojskowych gdzie uprzednio pełnili służbę. Przed sołectwem przybyli powołani i ich rodziny, które żegnały odchodzących na wojnę. Powołani zostali odwiezieni do Witkowa, gdzie wsiedli do kolejki wąskotorowej i dojechali do Gniezna. Z siedmiu osób powołanych z wojny wróciło pięciu. Dwoje zginęło na polu chwały w obronie Ojczyzny. Mieszkańcy z wioski Ruchocinek zgromadzili się koło sołectwa. Dyskutowali, co z nami będzie dalej. Jak będziemy żyć. Przecież Niemcy nie mogli się pogodzić, że po I wojnie utracili ziemie polskie, na których przeszło 120 lat królowali. Większość ludności niemieckiej źle myślała o Polakach. Obawiali się, że mogą być źle potraktowani. Dlatego młodzi i w średnim wieku Niemcy zaczęli się ukrywać. Polska młodzież nie została dłużna i chciała się na nich zemścić. Mężczyźni się ukryli,a kobiety Niemki pilnowały gospodarstw. Każdy dzień przynosił wiadomości o posuwaniu się wojska niemieckiego w głąb naszego kraju. Mówiono, że Niemcy są już w Poznaniu. Następnego dnia, że są już w Gnieźnie i wkrótce będą w Witkowie. Dowodem tego były kolumny uciekinierów, którzy ze swoim podręcznym dobytkiem na wozach uciekali przed frontem. Na wozach mieli swoich najbliższych, rodziców, dzieci i chorych. Na noc zatrzymywali się po wioskach a w dzień ruszali na Kutno i Warszawę. Sołtys Ewiak otrzymywał z gminy Witkowo różne dokumenty. Były to nakazy i rozkazy dla ludności niemieckiej. Ja je dostarczałem do rodzin niemieckich. Były to nakazy, aby Niemcy dostarczali do wojska polskiego żywność, świnie, krowy, zboże, siano i słomę. Niemcom odebrano rowery, które były zlokalizowane u sołtysa. Za dostarczoną odstawę punkt zbiorczy w Witkowie wydawał Niemcom dowody o wartości odstawy. Po pieniądze za odstawione produkty kazano iść do Ludowego Banku w Witkowie. Jak się okazało należności nie otrzymali, bo urzędnicy w banku przestali pracować. Bank zamknięto bo pracownicy i ludność witkowska pakowała manatki i gotowała się do ucieczki w kierunku Warszawy. Również sołtys z Ruchocinka przygotowywał się do ucieczki. Miał gotowy wóz z żywnością, odzież i inny sprzęt. Ewiak nie wyruszył w tę podróż. Zatrzymały go sprawy związane z życiem w jego sołectwie. Jednej nocy utworzyła się banda z miejscowej ludności i uciekinierów, która zaczęła plądrować i rabować niemieckich mieszkańców. Z rana przyszła do nas jedna starsza Niemka, która opowiedziała jak potraktowała ją polska banda i, że nie ma co jeść. W tym czasie żona sołtysa wykładała chleb z pieca. Niemka chciwym okiem śledziła jej pracę. Gdy mówiła sołtysowi, że nie ma co jeść, bo wszystka żywność zniszczona, sołtys mówił żonie, że ma dać jej pół bochenka chleba i do tego sera. Uradowana kobieta wzięła dar od żony sołtysa. Podziękowała i razem z sołtysem udała się do splądrowanego gospodarstwa. Ten fakt zatrzymał sołtysa w wiosce. Stwierdził, że musi się zająć ładem w wiosce, bo każdego dnia napływali nowi uciekinierzy. Zatrzymywali się na noc a rankiem uciekali dalej. Ucieczka udzieliła się też ruchocinskiej młodzieży. Przyszli do sołtysa, zabrali rowery, które wcześniej zarekwirowano po zarządzeniu z gminy Witkowo. Tymi rowerami uciekali na Kutno, ale na trzeci i czwarty dzień wrócili na pieszo. Rowery odmówiły posłuszeństwa. Niektórzy z młodzieży musieli się ukrywać. A dlaczego? Niemcy już dotarli do Ruchocinka, a ci Niemcy, którzy się ukrywali wyszli ze swoich kryjówek i zaczęli rościć swoje prawa i szukać winnych.
100 lat