– Pieniądze są ostatnią rzeczą, która mnie interesuje w negocjacjach z zarządem powiatu – po korzystnym dla siebie rozstrzygnięciu Naczelnego Sądu Administracyjnego zapewnia Rafał Spachacz.
W pierwszym okresie Pana pracy w Słupcy można było odnieść wrażenie, że współpraca z władzami powiatu układa się wzorowo. Dlaczego te relacje się popsuły?
Faktycznie, przez 2,5 roku ta współpraca układała się idealnie. Później jednak w otoczeniu pana starosty pojawiła się osoba, które w moim odczuciu bardzo chciała zostać dyrektorem szpitala. Myślę, że robiła wszystko, żeby mnie z tego stanowiska odwołać. Żałuję, ale też dziwię się, że starosta dał się wciągnąć we wszystkie intrygi pod moim adresem. Zawsze nam się dobrze pracowało i efekty tej pracy były dostrzegalne i doceniane, z pożytkiem dla pacjentów i personelu.
Pamięta Pan dzień 1 czerwca zeszłego roku?
Bardzo dokładnie. Rano starosta zadzwonił do mnie i zapytał, czy jestem w pracy. Mówił, że chce obejrzeć część szpitala po odcovidowaniu. Kiedy umawialiśmy się na godz. 13.00 byłem przekonany, że przyjdzie do mnie z dobrym sernikiem albo tortem i podziękuje za intensywną pracę w okresie pandemii. Tymczasem przyszedł, by wręczyć mi wypowiedzenie.
Zupełnie się Pan tego nie spodziewał?
Wbrew temu, co sądzi starosta, nie wszystkie osoby w jego kręgu są całkowicie lojalne, dlatego pewne głosy przewidujące taki bieg spraw do mnie docierały. Wiedziałem, że władze powiatu prowadziły od jakiegoś czasu zakuluarowe rozmowy i spotkały się już z moim następcą na stanowisku dyrektora. Od jakiegoś czasu znałem nawet nazwisko mojego następcy. Choć te głosy do mnie docierały, nie przyjmowałem takiego rozwiązania do wiadomości, bo mimo coraz większych różnic między nami, nadal uważałem starostę za porządnego i uczciwego człowieka.
Od początku przekonywał Pan, że odwołanie odbyło się niezgodnie z prawem. Skąd ta pewność?
Mam 20-letnie doświadczenie pracy w samorządzie, ale też wiedzę dotyczącą organizacji ochrony zdrowia. Dla mnie od początku było oczywiste, że odwołanie odbyło się w sposób niezgodny z prawem, o czym od razu powiedziałem i złożyłem nawet na moim odwołaniu stosowną adnotację.
Ale wojewoda oraz Wojewódzki Sąd Administracyjny uznali, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem…
Tyle tylko, że te rozstrzygnięcia nie mają żadnego znaczenia, bo traktowane są jako niebyłe. Prawomocne i ostateczne jest tylko rozstrzygnięcie Naczelnego Sądu Administracyjnego, który w całości przyznał mi rację i potwierdził, że wszystko, co mówiłem od samego początku, było prawdziwe.
Jak przyjął Pan orzeczenie NSA?
Oczywiście, ucieszyłem się, że prawda zwyciężyła. Ale z drugiej strony ubolewam, że ta sprawa w ogóle trafiła do sądu. Chciałem załatwić ją polubownie, oczekiwałem od zarządu tylko przeprosin za krzywdę, która mnie spotkała. Proponowałem od razu ugodę, która miała wyłącznie polegać na przyznaniu, że wystosowane zarzuty są fikcyjne. Gdyby pan starosta chciał bym odszedł, to sam bym to z miejsca zrobił. Niestety, tak się nie stało, dlatego pozostała mi tylko droga sądowa. Musiałem bronić swojego dobrego imienia, żeby móc dalej funkcjonować na rynku pracy.
To, w jaki sposób zakończył Pan pracę w Słupcy komplikowało Panu znalezienie nowego pracodawcy?
Oczywiście, i to bardzo. W Słupcy ludzie mnie poznali, wiedzieli jak podchodzę do pracy, jakie mam kompetencje. Ale kolejni potencjalni pracodawcy wiedzę o mnie w dużej mierze budowali w oparciu o to, w jaki sposób odwołano mnie ze stanowiska w Słupcy. Nikt nie brał pod uwagę, że argumenty, na podstawie których zarząd powiatu zakończył ze mną współpracę mogły być nieprawdziwe. Dlatego to, co spotkało mnie w Słupcy, wyrządziło mi ogromną szkodę. Nikt nie odwróci już czasu, wypowiedzianych słów i bezcelowej krzywdy.
Będzie Pan ubiegał się o odszkodowanie?
Będzie to zależne od woli zarządu powiatu do rozwiązania tej sytuacji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, sprawą będą musieli się zająć prawnicy. Już teraz jednak deklaruję, że całą kwotę ewentualnego odszkodowania przeznaczę wyłącznie na cele charytatywne.
Jeśli o pieniądzach mowa, pozostaje jeszcze kwestia Pana wynagrodzenia…
Oczywiste jest, że skoro uchwała o odwołaniu mnie z funkcji p.o. dyrektora została uznana za niebyłą, to za każdy miesiąc, aż do teraz, należy mi się wynagrodzenie, bo w świetle prawa nie przestałem być zatrudniony. Skoro uchwała o moim odwołaniu jest nieważna, a na jej podstawie wręczono mi wypowiedzenie to jest ono nieważne. Ale te kwestie również pozostawiam do rozstrzygnięcia w ramach porozumienia z zarządem. Chciałbym jednak wyraźnie zaznaczyć, że pieniądze są ostatnią rzeczą, która mnie interesuje w negocjacjach z zarządem powiatu. Proszę zauważyć, że moje wynagrodzenie było prawie o połowę niższe niż nowego dyrektora. To pokazuje mój stosunek do pieniędzy, ale obrazuje też podejście zarządu powiatu. Ja w pandemii pracowałem dzień i nocy, byłem dyspozycyjny we wszystkie święta, nie szczędziłem ani godziny dla szpitala. Po czym przychodzi kolejny dyrektor i dostaje od zarządu powiatu prawie o połowę większe wynagrodzenie. Za cały czas ciężkiej pracy w pandemii nie usłyszałem ani razu słowa dziękuję, nie mówiąc już o jakiejkolwiek nagrodzie, pomimo licznych deklaracji pana starosty w tej materii.
Chce Pan wrócić na stanowisko dyrektora słupeckiego szpitala?
Nie zastanawiałem się nad tym. Myślę, że przede wszystkim trzeba uregulować wszystkie sprawy ze starostą i zarządem powiatu. Teraz na tym trzeba się skoncentrować, żeby ten spór ostatecznie zamknąć. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – zależy mi, żeby to hasło teraz mocno wybrzmiało. Chciałbym też, żeby pan starosta wyciągnął z tej sytuacji wnioski. Że nie warto słuchać osób z niespełnionymi aspiracjami z jego otoczenia. Nadal bowiem uważam, że starosta poniekąd padł ofiarą poważnych intryg, knutych w jego otoczeniu przeciwko mnie. Nie czuję do starosty żadnego żalu. Mam w pamięci fantastyczny czas dobrej współpracy na rzecz szpitala. Naprawdę dobrze mi się w Słupcy pracowało i za ten czas szczerze wszystkim dziękuję. Szkoda, że tak to się skończyło…
Rozmawiał Michał Majewski