Mieszko jest jednym z pierwszych dzieci, które urodziły się w słupeckim szpitalu po jego przekształceniu. Mama chłopca opowiedziała nam o porodzie i pobycie w jednoimiennej covidowej placówce.
Pani Angelika jest mieszkanką naszego powiatu, ale od początku ciąży planowała rodzić we Wrześni. Kiedy 12 listopada zgłosiła się do tamtejszego szpitala okazało się, że będzie musiała zmienić plany. Choć nie miała żadnych objawów zakażenia, szybki test płytkowy na obecność koronawirusa dał pozytywny wynik. W tej sytuacji została odesłana do szpitala w Słupcy, który od tego dnia funkcjonował jako jednoimienny zakaźny. Następnego dnia, siłami natury urodziła synka. Mieszko nie był jednak pierwszym dzieckiem, który przyszedł na świat w słupeckim szpitalu jednoimiennym. Wcześniej dwoje dzieci urodziło się przez „cesarkę”. – Przy przyjęciu na oddział lekarz powiedział, że w przypadku matek z dodatkim testem na covid19 zalecane jest rozwiązanie ciąży przez cesarskie cięcie, natomiast jeśli poród przebiega sprawnie to można rodzić siłami natury – mówi pani Angelika. Był to jej drugi poród (starszy synek ma 2,5 roku), więc ma porównanie, jak się rodzi w „normalnych”, a jak w „covidowych” warunkach. – Sam przebieg porodu dużo się nie różni od porodów z czasów sprzed pandemii. Różnica jest w tym, że kobieta rodzi sama – bez osoby towarzyszącej. Nie ma tzw. porodów rodzinnych, gdzie mąż może asystować i być obecny przy porodzie – mówi pani Angelika. Przyznaje też, że dziwnie się czuła, mając przy sobie personel ubrany w kombinezony ochronne. – Człowiek nie wie z kim dokładnie rozmawia, ale fajne jest to, że położne i lekarze, podchodząc do pacjentki, przestawiają się, a na plecach mają napisane swoje imiona i specjalizacje – dodaje.
Najgorsze jest to, że po porodzie nie można przytulić maluszka. – Dziecko jest pokazywane mamie, gdy tylko się urodzi, ale nie ma kontaktu skóra do skóry. Dla każdej mamy taka rozłąka to trudne doświadczenie, zresztą podobnie jak dla dziecka, które po porodzie najbardziej potrzebuje właśnie bliskości mamy, by czuć się bezpiecznie – opisuje pani Angelika. Noworodki przebywają na osobnym oddziale – noworodkowym, gdzie zajmują się nimi panie położne i pediatrzy. Chodzi o bezpieczeństwo. W zdecydowanej większości przypadków dziecko zakażonej matki rodzi się zdrowe, bo koronawirus nie przechodzi przez łożysko. Potwierdziło się to u Mieszka, którego badanie dało ujemny wynik. Matka może nie zgodzić się na odizolowanie dziecka, ale mało kto się na to decyduje. – Można nie wyrazić zgody na izolację, wtedy prawdopodobnie po otrzymaniu wyników na covid, dziecko zostanie oddane mamie, choć trzeba się liczyć z tym, że w sytuacji, gdy dziecko nie ma koronawirusa, to przez pobyt na oddziale, gdzie są same pacjentki z koronawirusem, może łatwiej się zarazić – wyjaśnia pani Angelika. Kiedy dzieci przebywają na oddziale noworodkowym, personel przesyła na telefony mam zdjęcia ich pociech. Również telefonicznie przekazywane są informacje o stanie zdrowia dzieci.
Po oddziale ginekologiczno-położniczym pacjentki chodzą w maseczkach. W swoich salach mogą je ściągnąć, ale muszą znowu założyć, kiedy ktoś z personelu wchodzi na salę. Sale są dwu i trzyosobowe, ale na razie liczba pacjentek pozwala, by przebywały osobno. Ogólnie, pani Angelika dobrze ocenia funkcjonowanie słupeckiego oddziału. – Sale są dezynfekowane, czyste. Jest dbałość o to, by pacjentki leżały w osobnych salach. Jest łączność telefoniczna z personelem z oddziału noworodków. Wszystko sprawnie działa. Personel bardzo zaangażowany w swoją pracę, opieka bardzo dobra – wylicza kobieta.
Choć nie tak wyobrażała sobie drugi poród, wszystko dobrze się skończyło. – Zwykle boimy się tego, czego nie znamy i tego co nas czeka. Poród sam w sobie jest sytuacją trudną i wiąże się z dużym stresem, bo przecież nigdy nie wiadomo jaki będzie jego przebieg, jak wpłynie na dziecko itd. A obecna sytuacja jest tak jakby kolejnym stresorem dla ciężarnej, która oprócz stresu dotyczącego samego porodu, boi się także o zdrowie dziecka – mówi pani Angelika.