Popularna słupecka kwiaciarnia Storczyk świętowała niedawno 40-lecie istnienia. O początkach firmy i zmieniających się przez lata upodobaniach klientów z właścicielką Grażyną Borkowicz rozmawia Michał Majewski.
Proszę przypomnieć początki kwiaciarni.
Dokładnie 13 lipca 1981 r. razem z mężem otworzyliśmy kwiaciarnię przy ul. Sukienniczej, w budynku, w którym obecnie działa zakład fotograficzny pana Wiśniewskiego. Kiedyś tam był stary dom mojej cioci, który zagospodarowaliśmy właśnie na kwiaciarnię. Działaliśmy tam 10 lat.
W międzyczasie budowaliście nowy obiekt…
Przy ul. Traugutta, gdzie działamy do dziś. Najpierw pobudowaliśmy jedną część, do której przenieśliśmy się w 1991 r. Później dokupiliśmy sąsiednią działkę i rozbudowaliśmy kwiaciarnię do obecnych rozmiarów.
Przed otwarciem kwiaciarni pracowała Pani w Tonsilu. Trudno było zostawić etat i podjąć ryzyko pracy na własny rachunek?
Nie była to łatwa decyzja, ale ją podjęłam, bo prowadzenie kwiaciarni było moim marzeniem. Chociaż w tamtych czasach otwarcie firmy nie było tak łatwe jak teraz. Aby otworzyć kwiaciarnię, trzeba było mieć wykształcenie w tym kierunku. Ja go niestety nie miałam, ale udało się to nadrobić kursami. Na początku naszej działalności był też problem z towarem.
No właśnie, skąd przywoziliście kwiaty?
Na początku po wszystko jeździło się do ogrodników. Problem był taki, że po każdy gatunek było trzeba jechać w inne miejsce. I tak zwoziliśmy kwiaty z całej okolicy, m.in. Pleszewa, Kaczanowa czy Kalisza. Potem zaczęliśmy zaopatrywać się na giełdzie w Warszawie. Było dalej, ale wszystko w jednym miejscu. Teraz wszystko można dostać na giełdzie w Poznaniu, we Wrocławiu itp. Powstał także handel obwoźny czyli dostawa kwiatów i dodatków florystycznych bezpośrednio od producentów do naszego punktu sprzedaży co bardzo ułatwia realizację pilnych zamówień.
A kiedy, pod względem handlowym, był najlepszy czas dla kwiaciarni?
Kiedy nie było dużo towaru. Wtedy klienci praktycznie brali wszystko, co było. Bywało tak, że jednego dnia przywoziliśmy towar, rozkładaliśmy go, w ciągu kilku godzin wszystko sprzedawaliśmy i zamykaliśmy kwiaciarnię. Te czasy już jednak nigdy nie powrócą. Teraz towaru musi być mnóstwo, klient musi mieć wybór. Trudniej też wgryźć się w gust klienta. Dlatego, oprócz kwiatów ciętych i doniczkowych oferujemy upominki na różne okazje oraz świadczymy usługi w zakresie pakowania upominków i kwiatów.
Którego dnia w roku w kwiaciarni jest największy ruch?
W Dzień Kobiet. I to jest niezmienne od 40 lat. Nie ma takiej drugiej okazji, kiedy byłoby równie duże zainteresowanie kwiatami.
Pandemia zaszkodziła kwiaciarni?
Na pewno spadła sprzedaż kwiatów ciętych. Przez pewien czas mniej ludzi mogło być na pogrzebach, wiele miesięcy w ogóle nie organizowano imprez rodzinnych czy okolicznościowych. Ale teraz już pomału wraca zainteresowanie kwiatami ciętymi.
Gdyby 40 lat temu jeszcze raz miała Pani wybierać drogę zawodową, zdecydowałaby Pani inaczej?
Nie, bo 40 lat temu podjęłam właściwą decyzję. Jak już mówiłam, to nie jest łatwa branża, ale dla mnie kwiaciarnia była spełnieniem marzeń. Cieszę się również z tego, że udało mi się wyszkolić prawie 20 uczennic. Wiele z nich nadal pracuje w branży, nawet na słupeckim rynku. Przed chwilą odwiedziła mnie jedna z nich, mówiąc, że u mnie najwięcej się nauczyła. Bardzo miło to słyszeć.
Czego życzyć Państwu na kolejne lata?
Takich klientów, jakich mamy do tej pory. Wiadomo, różnie bywało. Raz klient był bardziej zadowolony, raz mniej, ale fakty są takie, że przez 40 lat klienci z nami są. I życzymy sobie tylko tego, by byli z nami nadal.