Znani nieznani – Adrian Grodzki
Inspiracji szuka u najlepszych światowych projektantów. Ale wiele pomysłów czerpie z głowy. Jego oko, kreatywność i ścieg są niepowtarzalne, a każda kreacja przykuwa uwagę. O swojej pasji do krawiectwa opowiada Adrian Grodzki z Kotuni, właściciel firmy Atelier Luxuriant.
Atelier to nic innego jak warsztat… ale tutaj bardziej chodzi o warsztat typowo twórczy. Zapytany przez nas od kiedy szycie sukien wieczorowych i ślubnych go pasjonowało, odpowiada, że kiedy był małym chłopakiem, zawsze wzroku nie mógł oderwać od panny młodej i prezentowanej przez nią na swoim weselnym przyjęciu kreacji. I tak to się właśnie zaczęło. Pojawiła się pierwsza maszyna, pierwsze nici, no i oczywiście pierwsze pomysły.
Może też o tym, co robi dziś zaważyły geny, bowiem babcia Adriana była zawodową krawcową. I chcąc, nie chcąc zawsze maszyna do szycia była w ich rodzinie.
– Krawiectwa próbowałem najpierw mając firmę dekoratorską już w szkole średniej. Tam wielokrotnie trzeba było marszczyć materiały, obszywać, doszywać. Jednak wtedy, tak po prostu zawodowo czegoś mi brakowało. Zacząłem się po mału nudzić, a pomysł padł na szycie, w trochę innym wymiarze – zaczyna naszą rozmowę Adrian.
Ukończył więc profesjonalny kurs krawiecki w Warszawie. A swoją pierwszą wieczorową kreację uszył dla… mamy Jadwigi. To właśnie ona była pierwszą modelką, ale i modelką najbardziej dla niego krytyczną, teraz można powiedzieć, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu. – Wiele razy mówiła mi, popraw to, popraw tamto. Takimi opiniami pomagała mi zdobyć większe doświadczenie – dodaje.
Z miesiąca na miesiąc nabierał w szyciu coraz większego doświadczenia i… nowych klientek. – Oczywiście, z początku miałem wiele nieudanych modeli. Ale teraz, z perspektywy czasu, też za to dziękuję, bo one utwierdziły mnie w przekonaniu, że nigdy nie warto się poddawać – tłumaczy.
Adrian kilka miesięcy temu w Kotuni otworzył swój pierwszy salonik – Atelier Luxuriant, miejsce nie za duże, ale posiadające jakiś fajny i niepowtarzalny klimat. Tutaj jest w swoim żywiole. – Co mnie w szyciu najbardziej pasjonuje? Najpierw mój pomysł w głowie, a potem efekt końcowy. Tych pomysłów w głowie mam naprawdę sporo i każdy z nich chciałbym wykorzystać w moich projektach. Muszę zaznaczyć, że każda z kobiet, które przychodzą do mnie z prośbą uszycia kreacji, czy to ślubnej czy to wieczorowej musi mieć swój indywidualny projekt. Mają różną budowę, różny rozmiar talii, bioder. Dla jednej pasuje skromniejszy fason, znów dla innej bardziej „szałowy”. Każdej z klientek staram się doradzić, tak, żeby odbierając swoją wymarzoną sukienkę wychodziła ze słowem „wow”. Inaczej daną sukienkę widzi się na zdjęciu, a inaczej, gdy pojawia się materiał i odpowiednie dodatki. Uważam, że odpowiedni krój to jedno, a dobrane dodatki to drugie. Lubię duże i spektakularne suknie, które są jakby… od razu zauważalne. Miło naprawdę mi było, kiedy podczas ostatniej zabawy sylwestrowej znajoma podeszła do mnie mówiąc, Adrian, te trzy sukienki widać, że są spod twojej ręki! No i oczywiście, że były! A pewnego dnia wpadłem po prostu na pomysł, by poprosić mamę oraz dwie moje znajome o założenie uszytych przeze mnie kreacji. Zgodziły się bez wahania – dodaje Adrian.
W swoich projektach przede wszystkim sukien ślubnych często wykorzystuje koronki i jak nadmienia, przez kilkuletni okres ich szycia, nigdy nie powielił jej rodzaju w kreacji. Zapytany o swój najważniejszy projekt, odpowiada, że była to sukienka z 7,5-metrowym trenem, którą uszył dla swojej przyjaciółki Natalii. Była ona inspirowana projektem nie byle kogo, bo Księżnej Diany, ale przeniesiona nieco na czasy obecne. – Jej szycie zajęło mi osiem miesięcy. Sama waga sukni to 30 kg, składająca się z kilkunastu warstw materiału, na specjalnym stelażu, ale powiem szczerze, że naprawdę warto było. Kiedy Natalia weszła do kościoła i szła do ołtarza z niekończącym się trenem sam osobiście się wzruszyłem, i myślę, że nie tylko ja – wspomina Adrian.
Jego ulubionymi kolorami jest bez wątpienia biel – za sprawą sukien ślubnych oraz czerń, ale lubi również odcienie błękitu i czerwieni.
– Każda kobieta może wyglądać efektowanie, kiedy ma dobraną sukienkę do swojej figury. Czy lubię tworzyć nowości? Myślę, że lubię po prostu tworzyć inność. Tak było nawet niedawno, kiedy dla jednej z moich klientek uszyłem spódnico – spodnie. Warunek był jeden – to był event w białym dresscodzie i tego musiałem się trzymać. Nie chciałem szyć jej sukienki, podobnej do ślubnych, i wpadłem na pomysł uszycia takiego właśnie projektu. Góra wyszyta została ręcznie przyszywanymi kamieniami, co idealnie moim zdaniem dopełniło się z dołem tej kreacji. Okazało się potem, że rodzima firma znajomej, dla której uszyłem projekt była w Miami – dodaje Adrian.
Zapytany o to, co daje mu szycie, bez zastanowienia odpowiada, że szczęście i z pewnością spełnienie zawodowe i już wie, że to jest to co chce rozwijać na szerszą skalę i tym zajmować się w życiu. – Wiele osób pyta mnie, czy kilkudziecięciogodzinne przyszywanie ręcznie koralików na suknie mnie nie nudzi, ja wtedy odpowiadam, że mnie inspiruje, daje motywację, a przy tym i uspokaja. To uczucie wyczekiwania na efekt końcowy jest niewyobrażalne, a zadowolenie klientki, kiedy w jej oczach widać radość i zadowolenie jest wręcz wspaniałe – powiedział kończąc.