Małgorzata Frankiewicz-Stępniewska (50 l.). Pielęgniarka od 1985 roku, aktualnie dba o pacjentów na oddziale dziecięcym w Gnieźnie. Już 23-24 marca powalczy o tytuł „Pielęgniarka 2016 Roku”. Witkowianka zdeklasowała rywalki na szczeblu wojewódzki, zajmując pierwsze miejsce premiowane awansem do finału. W rozmowie z naszym dziennikarzem opowiada m.in. o zawodowej misji, trudach pracy, najtrudniejszych momentach oraz sytuacji polskich pielęgniarek.
Pani mama była pielęgniarką. Tata również pracował 40 lat w służbie zdrowie, jako konserwator sprzętu medycznego. Zawód pielęgniarki nie ominął również pani siostry. Wybór pani sposobu na życie był zatem naturalny i oczywisty?
Dokładnie tak. Od początku chciałam zostać pielęgniarką. W domu mówiło się bardzo często wyłącznie o życiu szpitalnym. Byłam zatem na bieżąco. Co ciekawe, mama odradzała mi wybór tego zawodu, choć na nasze pytanie, czy ponownie zostałaby pielęgniarką, odpowiadała, że poszłaby tą samą drogą. Podobnie jest ze mną – gdybym miała wybierać drugi raz – dokonałabym tego samego wyboru. Ostrzegała nas jednak, że to ciężka i słabo płatna praca. Myślałam również o psychologii. Dotychczasowa praca pokazała mi, że pielęgniarka musi być trochę takim psychologiem.
Bycie pielęgniarką to trudny kawałek chleba?
Bardzo trudny i odpowiedzialny. W grę wchodzi zdrowie, a nawet życie ludzkie. Nasza pomyłka może mieć nieodwracalny skutek. Obok trudu jest również ogromna satysfakcja.
To dla pani misja, sposób na życie, czy po prostu praca?
Każde te określenie jest trafne. Kiedyś mówiło się, że to powołanie. Nie brakuje stwierdzeń, że powołaniem rodziny się nie wykarmi. W każdym zajęciu musi być trochę misji. W przeciwnym razie nie będziemy robić tego dobrze.
Najtrudniejszy moment w dotychczasowej karierze?
Było ich bardzo dużo. Największe to ludzka śmierć. Najtrudniejszym zgonem był ten pierwszy. Pamiętam, że doszło do niego po trudnej i długiej akcji reanimacyjnej na oddziale kardiologicznym w Gnieźnie. Wtedy pierwszy raz miałam styczność ze śmiercią. Jako pielęgniarka uświadomiłam sobie, że nie zawsze się wygrywa. Miałam wówczas 20 lat.
Śmierć dziecka boli bardziej?
W jakiś sposób na pewno. Człowiek myśli sobie wtedy, że dziecko miało przed sobą jeszcze całe życie. To dzieci powinny chować rodziców, a nie rodzice dzieci. Każda śmierć boli.
Są chwile zwątpienia?
Nie tyle zwątpienia, co przemęczenia i niedocenienia. Ludzie bardzo często zarzucają nam takie rzeczy, na które nie mamy wpływu. Również przełożeni wymagają od nas czasami za dużo. Wtedy człowiek zastanawia się po co wybrało się ten zawód.
Jaka z pani punktu widzenia wygląda obecna sytuacja pielęgniarek w Polsce?
Jest ciężko. Media nagłaśniają temat podwyżek, które nie wyglądają tak kolorowo, jak się to przedstawia w niektórych miejscach. W Zakładzie Opieki Zdrowotnej w Gnieźnie nie mieliśmy podwyżek od 13 lat. W przyszłym tygodniu mamy spotkanie z dyrektorem, choć już teraz spodziewamy się jaki będzie efekt tych rozmów. Oprócz pracy, rozpoczęłam studia magisterskie w Bydgoszczy. Spotykam tam młode pielęgniarki, które wręcz śmieją się z zarobków starszych koleżanek po fachu. Obecnie dziewczyny od razu po szkole mają większe wypłaty niż o wiele bardziej doświadczone pielęgniarki. To jest dołujące.
Cały wywiad przeczytasz w Kurierze.