OJCOM NASZYM (5)
„Ksenofobia, podobnie jak rasizm, faszyzm, czy nacjonalizm odgrywają istotną rolę propagandową. Tymi słowami chce się tego, kto myśli inaczej niż my, unieszkodliwić lub zniszczyć; a przynajmniej zmusić do milczenia. Nie są to narzędzia językowej komunikacji, lecz politycznej walki. Określenie kogoś takim epitetem oznacza, że wydany został na niego wyrok; że został już osądzony i skazany. Z braku terminu językoznawczego można by rzec, że są to „słowa-piętna”, czy też „słowa-klątwy”. Ksenofobia jest uczuciem związanym z przywiązaniem do domu rodzinnego i ziemi ojczystej, do własnego duchowego dziedzictwa. Walka z ksenofobią w przypadku Polaka zmierza do wyrzucenia z jego pamięci tysiącletniej walki jego narodu z obcymi dla zachowania swego domu i chronionych przez ten dom wartości. Doznawanie wobec kogokolwiek uczuć ksenofobicznych poczytywane jest dziś przez wielu za niemal pewną oznakę tego, że ten, kto je żywi musi to być człowiek zły, a już co najmniej ciemny i prymitywny. Jest to w istocie niechęć nie do po prostu „obcych”, lecz do obcych, którzy weszli lub chcą wejść do naszego domu; i to często nieproszeni. Przez „dom” rozumiemy tutaj siedlisko wspólnoty: miejsce, gdzie jej członkowie czują się „u siebie”, i którego swoistość materialną i duchową sobie cenią. Piętnowanie przez dzisiejszych „postmodernistycznych” liberałów wszelkich wspólnotowych reakcji obronnych jako „ksenofobii” – a zaraz potem, i niemalże jednym tchem, jako „rasizmu” i „faszyzmu” – jest równie demagogiczne jak naiwne. Wspólnota ma właściwy sobie przedział tolerancji na „inność” czy „obcość” – zmieniający się historycznie, ale nie dający się zmieniać dowolnie – na którego przekroczenie musi reagować negatywnie, nieraz bardzo gwałtownie – jak człowiek na ukłucie. Reakcja ta nie jest „agresją”, lecz obroną: daje się odpór obcym, gdy ich odmienność zaczyna zagrażać naszej swoistości i odrębności jako wspólnoty. Najniższemu poziomowi reakcji ksenofobicznej odpowiadałby status gościa: kogoś, kogo przyjmuje się „u siebie” w każdym razie bez obawy, a często z życzliwością. Pierwszym zaś stopniem ksenofobii jest ostrożność lub rezerwa wobec obcego. Odpowiada jej we wspólnocie status przybysza. Drugim poziomem jest niechęć: charakteryzuje ona obcego jako intruza: jako kogoś, kto wszedł na obszar życiowy wspólnoty wbrew jej woli i który tym samym swoją obecnością i zachowaniem nas razi – nie na tyle jednak, by nas zmobilizować do usunięcia. Trzecim poziomem jest wrogość: odpowiada jej status najeźdźcy: kogoś, kto wkracza w nasz obszar życiowy siłą wbrew naszej wyraźnie okazanej woli – okazanej na przykład w postaci zdecydowanej obrony. Najwyższemu wreszcie poziomowi ksenofobii, jakim jest nienawiść do „obcego”, odpowiada status prześladowcy: kogoś, kto w nasz obszar życiowy nie tylko wdarł się przemocą i wbrew naszej wyraźnej woli, lecz który usiłuje nas ponadto na tym obszarze sobie i swoim obyczajom siłą podporządkować; a gdy natrafia w tym na nasz opór, to i zniszczyć.
Likwidowanie wszelkiego dystansu wobec obcych oznaczać musi automatycznie likwidację przywiązania do własnej wspólnoty. Czyli po prostu: likwidację jej samej.
Nacjonalizm pojmuję jako naturalną chęć zapewnienia trwałego i godnego bytu i rozwoju tej zbiorowości narodowej, do której przynależę. Każdy przeciętny Europejczyk jest w tym sensie nacjonalistą.”
Powyższy tekst przygotowałem na podstawie określeń zawartych w książce wybitnych filozofów, profesorów Zbigniewa Musiała i Bogusława Wolniewicza pt. „Ksenofobia i wspólnota”.
Skoro osoby domagające się jedynie zaniechania kupowania do biblioteki antypolskich gazet niemieckich wydawców są według powidzkich zaburzonych i zażenowanych ksenofobami, to na jaką klątwę zasługują OJCOWIE NASI? Przecież nie oszczędzali Niemiaszków, gnając ich z Powidza aż po Bydgoszcz i Nakło. Krew się lała, trup padał gęsto. A to ci dopiero ksenofobia! I jeszcze hołdy trzeba corocznie przed pomnikiem składać.
Wyszczególnione klątwy zastępują walenie cepem i są stosowane, gdy się nie ma własnych argumentów. Wtedy przeciwnika należy napiętnować. To współczesna taktyka liberalnego lewactwa i totalnej opozycji.
Morał z tego wynika taki, że od walenia cepem, … cepem można zostać. Rzeczniczka tej „patriotycznej” cepeliady, petycję z klątwami o ksenofobii i braku tolerancji podpisała, ale jednocześnie w Kurierze z 2.02.2018r. obwieściła, że petycja nie jest politycznie w nikogo wymierzona, co jest przejawem rozdwojenia jaźni. Herszt powidzkiego chóru wujów jeszcze się nie ujawnił więc nie wiadomo co sądzi o tej dychotomii myślenia.
Polecam zapoznanie się z artykułem na stronie: https://wpolityce.pl/historia/315230-patriotyzm-nacjonalizm-szowinizm?strona=1.
Andrzej Glapiński
Polecam dziś opublikowany bardzo dobry artykuł na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/396853-propagandowa-wojna-o-polske-pis-nie-dotrzymuje-jednej-z-fundamentalnych-wyborczych-obietnic.
Gdy ludzie rozjadą się na wakacje, dla PiS przyjdzie idealna pora na kolejny krok w instalowaniu dyktatury. Bądźmy czujni i gotowi – nie można wykluczyć, że tego lata znów trzeba będzie wyjść na ulice”, przygotowuje grunt pod kolejną zadymę Wojciech Maziarski na łamach „Gazety Wyborczej”. O co chodzi? Wyjaśnia już w tytule: „Prawo i Sprawiedliwość czai się do skoku na niezależne media”.
Te niezależne media to, jak napisał, „prywatne stacje radiowe (RMF i Zetka)”, którym „prominentni przedstawiciele PiS zarzucają, że należą do zagranicznego kapitału, co zdaniem rządzących stanowi zagrożenie dla >>polskich interesów<<”. Nie wiem, dlaczego Maziarski nie wymienił należących również do obcego kapitału wszystkich gazet regionalnych w naszym kraju, największego tabloidu „Fakt”, tygodnika „Newsweek”, kilkadzięsięciu różnorakich periodyków i portali internetowych. To w oczach publicysty „GW” są te „niezależne media”, których chce bronić dla zagranicy na ulicy do krwi ostatniej przeciw… „agresywnej propagandzie PiS, opierającej się na fałszu i demagogii”.
Tematem tym zajął się w aktualnym wydaniu „Sieci” Staszek Janecki, w tekście pt. „Wojna z Polską pod obcą flagą” (polecam). Rzecz o tym, jak Polacy poddani są ustawicznemu praniu mózgów przez polskojęzyczne media, należące do obcych, głównie niemieckich koncernów. Pisałem o tym wielokrotnie. zaodrzańskie media pełnią u nas rolę „złego policjanta”; w przeciwieństwie do polityków, tym nie wypada otwartym tekstem uderzać w rząd PiS, który nie chce tańczyć w takt muzyki nadawanej z Berlina, oraz ich polskie mutanty prasowe, radiowe i internetowe nie zostawiają na demokratycznie wybranych władzach w naszym kraju suchej nitki. To rzekomo faszyści rujnujący demokrację, nacjonaliści, katofundamentaliści, rasiści, ksenofoby, antysemici, homofoby i co tam jeszcze, którzy warcholą w Unii Europejskiej i chcieliby ją rozsadzić od środka. Ale nie tylko, jak trafnie, bez owijania w bawełnę, ujął to mój redakcyjny kolega:
„Media działające w Polsce propagują niemiecką politykę historyczną, upowszechniają politykę kulturalną Niemiec, a także wpływają na kształtowanie systemu wartości, obyczajów, gustów oraz preferencji estetycznych”.
Powiedzmy sobie jasno, chodzi o przekształcenie polskiego społeczeństwa w germanoidów, bez kręgosłupa, bezwolnego, bez poczucia tożsamości narodowej, narodowych ambicji, własnego systemu wartości, apolitycznego, za to z kultem konsumpcji, zadowalającego się zakupami dóbr notabene gorszej jakości „made in Germany”, produkowanymi specjalnie na nasz rynek, po części w naszym kraju, oraz ewentualnie seksem bez granic i zahamowań.
Nasz rynek medialny został niemal całkowicie zdominowany przez – jak twierdzi Maziarski – „niezależne” media, w istocie całkowicie uzależnione od interesów zagranicy, dość nadmienić zalecenia nadzorcy „Springera” Marka Dekana, wydawane dla polskich redakcji. Niestety, ten propagandowy longier, zapoczątkowany w momencie strategicznego przejęcia naszych mediów przez przede wszystkim niemieckie koncerny, trwa do dziś. A sprowadza się w istocie do prowokowania i pogłębiania podziałów w naszym kraju, społecznego rozdarcia, także za rządów PO-PSL, z tą różnicą, że wówczas była do granic absurdu demonizowana pisowska opozycja. Obecnie te działania wymierzone są bez najmniejszych już zahamowań w rząd Prawa i Sprawiedliwości, obliczone na destabilizację, na demolowanie wizerunku Polski poza granicami, a tym samym utrudnianie realizacji naszych własnych celów na arenie międzynarodowej.
Niestety, mimo przedwyborczych obietnic, nic w sprawie repolonizacji mediów się nie dzieje. PiS dotąd nie zrealizował tej jednej z fundamentalnych zapowiedzi. Argument, że jakoby polskie władze nie chciały otwierać „nowego frontu” jest irracjonalny. Ten front już istnieje i to od dawna. Woda drąży kamień częstym padaniem, permanentna, antypisowska agitacja już przyczyniła wiele złego, przedłużanie tego stanu rzeczy, zwodnicza wiara, że Polacy „nie dadzą się na to nabrać”, jest iluzoryczna. Jeśli nie teraz, to kiedy?. Gdy osłabnie koniunktura, a kiedyś osłabnie, gdy zaczną się trudności, a zaczną się, gdy możliwości do dokonania tej niezbędnej restrukturyzacji będą ograniczone przez niekorzystne okoliczności…? Wtedy będzie już za późno. Tolerowanie tej sytuacji jest jak walka z pożarem z pomocą konewki – przede wszystkim podporządkowanej do kolejnych wyborów telewizji publicznej.
Janecki analizuje, Maziarski apeluje o „gotowość do wyjścia na ulice” w obronie zagranicznych mediów – wpływów obcej propagandy, tak istotnych dla funkcjonowania niezależnego państwa, pozbyli się Czesi, uporządkowali to Węgrzy, że o Rosjanach nie wspomnę – więc ja pytam wprost: kiedy rząd PiS zamierza tego dokonać w naszym kraju?
autor: Piotr Cywiński