Zmarła Janina Brzeg
Była ostoją dobra i serdeczności. Osobą z niesamowitą umiejętnością przekazywania historii, dbania o poprawną polszczyznę. Jeszcze dzień przed śmiercią z pamięci recytowała najsłynniejsze dzieła Adama Mickiewicza, i to nie wers czy dwa, tylko długie, zawiłe zwrotki. – Pomimo tragicznych losów dzieciństwa, pięknie przeżyła swoje życie – mówi córka Krystyna Głuchowska.
Ś.p. Janina Brzeg urodziła się 2 maja 1927 roku w Zagórowie jako córka Józefy i Jana Kmieciaków. Tutaj zaczęła edukację w szkole podstawowej. Ukończyła z bardzo dobrymi wynikami. Następnie rozpoczęła naukę w Żeńskiej Szkole Zawodowej ,,Nauka i Praca”.
Jako niespełna 19 letnia dziewczyna, za namową swojej znajomej Kazi Nowakowskiej rozpoczęła pracę w ówczesnym Prezydium Miejskim, jako specjalista od spraw finansów. Ze specjalisty ds. finansów awansowała na główną księgową Miasta i Gminy. Tę funkcję pełniła do czasu przejścia na emeryturę. Będąc na emeryturze nadal była aktywna zawodowo, podejmując pracę w Zespole Szkół Rolniczych w Zagórowie na stanowisku księgowej, gdzie nabytą przez lata wiedzę, umiejętności i doświadczenia przekazywała przyszłej kadrze.
Była córką członka P.O.W. Jana Kmieciaka, zamordowanego przez Niemców w 1939 r. w odwecie za zatopienie w 1918 r. niemieckiej Szkuty wywożącej zrabowaną żywność ,,Akcja Barka”. Kilka tygodni przed śmiercią… recytowała nam jeszcze wiersz „Powrót taty…”, za którym tak bardzo całe życie tęskniła. To jej wypracowanie zadane w klasie I Żeńskiej Szkoły Zawodowej „Nauka i Praca” w Zagórowie przez panią prof. Stefanię Bobran w roku szkolnym 1945/46 pt. „Najsmutniejszy dzień w mym życiu” zacytowała kiedyś Kasi Połom, redaktor internetowej strony – Zagórów – miejsce z historią.
– Najsmutniejszym dniem mojego życia był dzień, w którym ostatni raz widziałam mego ojca – Jana Kmieciaka i pożegnałam go wraz z rodziną, odchodzącego na wezwanie żandarmów niemieckich na posterunek, który mieścił się w budynku dawnego Magistratu w Zagórowie przy ulicy Kościuszki 16. Upłynęły zaledwie dwa miesiące od najazdu Niemiec w dniu 1 września 1939 roku na Polskę, kiedy w naszym małym, cichym miasteczku, gdzie nie było żadnych bitew i potyczek, a już lały się łzy dzieci, matek i żon, i krew zamordowanych skrytobójczo ludzi, którzy w poprzedniej, sprzed ponad 20 lat I wojnie światowej bronili plonów polskiej ziemi – zboża i ziemniaków, które barkami rzeką Wartą, oddaloną od Zagórowa o ok 3 km Niemcy wywozili do Niemiec, a tu Polacy przymierali głodem.
Ojciec mój, jako wówczas młody człowiek, należący do Polskiej Organizacji Wojskowej wraz z innymi mieli za zadanie uniemożliwienie gołocenia z żywności naszych terenów i za to w odwecie Niemcy, pamiętając po 20 latach, postanowili zemścić się za ich patriotyzm.
Pamiętny dla mnie najsmutniejszy dzień mojego życia to jesienny, pochmurny, wiejący zachodnim wiatrem – jak gdyby przepowiadający złowieszczo, że stanie się coś niedobrego – dzień 9 listopada 1939 roku. W naszym domu, po śniadaniu, tatuś ubrał ciepłą odzież, założył płaszcz i zaczął żegnać się z rodziną. A było nas dość dużo, bo babcia – mego ojca mama, Katarzyna Kmieciak, mamusia Józefa i czwórka dzieci. Ja najstarsza 12 lat, brat Kaziu 10 lat, siostra Marysia 5 lat i najmłodszy Józiu 3 latka. I nastąpił najstraszniejszy moment, kiedy już musiał wyjść, bo zbliżała się godzina 9:00, na która miał bezwzględnie się stawić. Babcia z mamusią ściskały go za szyję i żałowały, mówiąc do ostatniej chwili: Nie idź, uciekaj, skryj się w domu pewnych ludzi, mieszkających niedaleko w łąkach za Wrąbczynem, tam Cię Niemcy nie znajdą! Ale tatuś tłumaczył: A co z wami zrobią? Będą Was męczyć, wy nie przetrzymacie, ja jestem mężczyzną, może przeżyję…
To mówiąc skierował się ku drzwiom, więc ja ze starszym bratem chwyciliśmy go za poły płaszcza wstrzymując jego wyjście, zaś te małe dzieciaki trzymały go za nogi. Był straszny płacz i krzyk, lecz silny, młody, bo 41-letni mężczyzna wyrwał się nam i wyszedł. Biegliśmy za nim do furtki, płacząc i wołając: „Tatusiu, wróć!”, a On obracając się do nas, kiwał tylko głową i machał rękami, a kiedy znikł za zakrętem, wróciliśmy do domu, w dalszym ciągu płacząc. I siedzieliśmy długo nic nie mówiąc, a tylko od czasu do czasu któreś z nas wybuchało płaczem i znów dom cały stawał się domem rozpaczy. Dlatego to zdarzenie i związane z nim przeżycia pozostaną dla mnie najsmutniejszym moim dniem – wspominała cztery lata temu.
W 1952 roku wyszła za mąż za Mieczysława Brzega. Tworzyli zgodne małżeństwo, wspierając się zawsze. Doczekali się trojga dzieci – Ani, Krysi i Andrzeja. Zawsze wpajali im patriotyzm, miłość i szacunek do drugiego człowieka. – Nie tylko pięknie recytowała i śpiewała, ale też fantastycznie gotowała, przekazując tę wiedzę młodszym kobietom w rodzinie. Wszyscy nazywali ją „Babunia Janeczka”. Kochała wszystkich i każdego z osobna całym sercem. Ze swoim mężem Mieciem tworzyli dom otwarty dla wszystkich. Nikogo głodnego i bez historii stamtąd nie wypuszczali – tak mówią o niej krewni.
Lubiła życie i lubiła ludzi. Lubiła ich słuchać, ale sama też nie mało mówiła. Całe życie dbała o poprawną polszczyznę, ale także o swój wygląd. Zawsze zadbana i elegancka. Prawdziwa kobieta z klasą. Kiedy na początku września opowiadała nam o Żeńskiej Szkole Zawodowej, zapytaliśmy ją, czy jest szczęśliwa, że tak ciekawie i intensywnie przeżyła swoje życie… – Życie miałam piękne i dziękuję Bogu za każdy kolejny dzień. Każdy taki dzień to prawdziwy skarb…. – dodała.
Zmarła w godzinach przedpołudniowych 30 września w wieku 95 lat. Cztery dni później jej ciało spoczęło na zagórowskim cmentarzu koło ukochanego męża Mieczysława.