Jego dzieciństwo mijało w czasach, kiedy najsłynniejszym modelem auta był Fiat. Prawo jazdy też zdawał, jeżdżąc „Maluchem”. I tak naprawdę nie wiadomo kiedy słynny Fiat 126p stał się jego numerem jeden. – Każdy z nas ma jakieś wspomnienia związane z „Maluchem”. To auto, które nigdy nie przestanie być modne, a takiej pasji na pieniądze nie przeliczysz – mówi Grzegorz Adamczyk ze Strzałkowa.
Grzegorz od lat pasjonuje się tym modelem auta. Każdą wolną chwilę przeznacza na polerowanie i jego renowację. Na co dzień prowadzi firmę, której poświęca dużo czasu. Jednak, jak nadmienia, każdy w życiu powinien mieć swoją pasję, tą jedyną i niepowtarzalną. – A pasjonaci Fiatów to jedna wielka rodzina – dodaje.
Od lat jeździ też na zloty aut PRL, gdzie króluje oczywiście „Maluch”. Zaraził swoją pasją już niejednego, a ze znajomymi odwiedził ostatnio Sochaczew. Odbył się tam 18. Ogólnopolski Zlot Fiata 126p. Co to była za wyprawa… Właściciele „Maluchów” od wielu lat doskonale wiedzą, gdzie wybrać się swoimi samochodami na urlop w połowie sierpnia. W te dni, często tworzące długi weekend sierpniowy, już od 18 lat organizowane są zloty. Organizacją zajęło się Stowarzyszenie Good Vibes, utworzone przez braci Emila i Pawła Piątków oraz Przemysława Zwolińskiego i Radosława Szewczyka.
Baza zlotu mieściła się w Osadzie Puszczańskiej w Tułowicach. Podróżujący „Maluchami” postawili głównie na domki i namioty, lecz nie brakowało rozkładanych pawilonów z tamtej epoki. Pięciu zapaleńców: Grzegorz ze Strzałkowa, Radek z Torunia, Daniel z Gowarzewa, Daniel z Cerekwicy i Paweł z Nekli wybrało się w kierunku Sochaczewa, by w weekend wziąć udział w zlocie, na którym prezentowało się kilkaset słynnych Fiatów. Swoimi czterokołowcami przemierzają setki kilometrów, od Bałtyku, po południe Polski, czasem w jeden dzień, czasem w kilka.
– Myślę, że „Maluch” to takie nasze wspomnienie z dzieciństwa i przyzwyczajenie z czasów naszych rodziców. To mój szósty pojazd tego typu. A pierwszy kupiłem za własne zarobione pieniądze. Kosztował 1 tys. zł i wtedy wydawało się, że to prawdziwy majątek. To pamięta się do końca życia. Ostatniego kupiłem w wieku 39 lat. Remontowałem go cały rok, by zrobić sobie prezent na moje 40. urodziny. I wszystkie zdjęcia z moich urodzin mam… oczywiście z „Maluchem” – śmieje się Grzegorz.
Podobną historię opowiada Radek. Pewnego razu sprzedał drogie auto, by wpłacić zaliczkę na mieszkanie. Wystarczyło mu wtedy tylko na „Malucha” i uważa, że to była najlepsza decyzja, jaką podjął w życiu. – Teraz mam mieszkanie i jeszcze bezcennego „Malucha” – tłumaczy.
Z Grzegorzem znają się już cztery lata. Poznali się oczywiście na jednym ze zlotów. Później okazało się, że urodzili się w tym samym roku, w tym samym roku ożenili się i cieszą się, że żony wspierają ich w pasji. Z kolei syn jednego z jego kolegów za pieniądze z komunii też kupił „Malucha”. Okazało się, że to młody chłopak zaszczepił pasję w swoim ojcu.
Sami naprawiają drobne usterki. To sprawia im największą frajdę. – Właśnie chodzi o to, by naprawiać samemu. Ostatnio remontowałem silnik w moim aucie. Okazało się, że jego koszt znacznie przekroczył wartość samochodu, jednak tego po prostu nie przeliczasz. Jego wartość jest sentymentalna – mówi Daniel z Cerekwicy.
Minusem „Malucha”, jak wszyscy zgodnie stwierdzają, jest oczywiście brak klimatyzacji. Teraz latem jest to szczególnie dokuczliwe. Ale wrażenia z podróży rekompensują wszystko. – Jadąc autostradą nikogo nie wyprzedasz. Jedziesz spokojnie. Wszyscy z uśmiechem do ciebie machają, nie dlatego, że jedziesz zbyt wolno, tylko, że jedziesz takim autem. To jest cudowne! Zdarzyło się też, że jadąc na jeden ze zlotów, na dwóch pasach autostrady mieściliśmy się czterema autami. Wszędzie nim zaparkujesz, wszędzie wjedziesz, bo rozstaw osi to zaledwie 1 metr – dodają.
– I nie zgadzamy się ze stwierdzeniem, że „Maluch” to niewygodne auto. Były czasy, kiedy w „Maluchu” mieściło się sześć osób. Raz jechałem nawet w dziewięć! – dodaje Grzegorz.
Jak zgodnie stwierdzają, polerka auta jest najważniejsza. Bo połysk to przecież rzecz najważniejsza. – I zasada jest jedna: „Malucha” zawsze wycierasz do sucha – tłumaczy Radek.
Zapytani o jakieś śmieszne sytuacje związane ze swoimi małymi pojazdami odpowiadają, że te zdarzają się bardzo często. – Nawet ostatnio, kiedy byłem na parkingu, podjechał pewien mężczyzna Mercedesem za prawie 500 tys. zł, przyszedł do mnie z zapytaniem, czy może moim „Maluchem” przejechać się parę metrów. Zgodziłem się. Wyszedł zadowolony, z jednym tylko pytaniem do swojej żony: „Super było. Maryla… czy ty pamiętasz co my w takim „Maluchu” robiliśmy kiedyś?” Więc myślę, że „Maluch” jest jedyny i niepowtarzalny. A nasza pasja wspaniała – powiedział kończąc Grzegorz.
Jak więc oceniają ostatnią wyprawę? – Super, ale zmęczenie i hardcore przeżyliśmy kolejny raz. Wspólne, fajne chwile, i to jest najlepsze. Z takimi ludźmi na koniec świata…