Bracia Sz., którzy od wielu lat są skonfliktowani, w miniony wtorek spotkali się w sądzie, bo Stanisław oskarżył Jana o pobicie. Ich matka zdecydowanie bierze stronę Stanisława i na rozprawie ubolewała, że podczas szarpaniny młodszy syn nie miał gazu. – Gdyby gaz był to bym go załatwili, że tej sprawy by tu nie było. Sama bym mu ze łba tę skórę ściągnęła – mówiła, co myśli o starszym synu.
W tej rodzinie z gminy Ostrowite od lat nie ma zgody. Bracia Jan (52 l.) i Stanisław (48 l.) wiele lat mieszkali pod jednym dachem. Później Jan przeniósł się do swojego domu, tuż obok rodzinnego. W tym rodzinnym został Stanisław, któremu rodzice przepisali gospodarstwo. Na terenie tego gospodarstwa Jan postawił garaż. Właśnie on w ostatnich latach stał się kością niezgody. Jan postawił go na ziemi przepisanej bratu, dlatego Stanisław uznał, że należy do niego. Jan z kolei domagał się, by oddał mu za niego pieniądze.
Eskalacja sporu o garaż nastąpiła 2 września 2020 r. Stanisław z mamą i synem był akurat w odwiedzinach u sąsiadki. Krótko potem ciągnikiem na podwórko wjechał Jan z synem. – Nie chciałem wychodzić z domu, żeby nie robić konfliktu – zapewnia Stanisław, który obserwował brata przez okno. Konfrontacji nie udało się jednak uniknąć. Jan wszedł do domu sąsiadki. – Zaczął wykrzykiwać, że Staszkowi mordę obije, bo jest mu winien pieniądze za szkopkę – mówiła w sądzie matka obu mężczyzn. To, co działo się dalej trudno ustalić, bo każdy relacjonuje inaczej. Jan twierdzi, że Stanisław od razu się na niego rzucił. Stanisław – że od progu Jan zaczął na niego krzyczeć: – Kasa za garaż chłopcze, albo będziesz od razu w ryj bity. Ich matka opisywała, że Stanisław nic nie mówił i dopiero po pewnym czasie, jak go nerwy wzięły, wyszedł z bratem do sieni. A właścicielka domu zeznała, że Jan chwycił brata za ubranie i wyciągnął na sień. Pewne jest, że bracia znaleźli się w korytarzu. Stanisław twierdzi, że Jan go pobił. – Rzucił się na mnie i walił gdzie popadło. Zasłoniłem się rękami, a on walił pięściami jak oszalały. Potem na mnie wlazł nogami i chciał mi dokopać. Złapałem go za obie nogi i ścisnąłem. Tak się szarpał, że rękę mi przeciął. Do dziś mam bliznę – opisywał Stanisław. W sądzie gotów był też pokazać drugą bliznę, której w wyniku pobicia miał nabawić się na plecach. – Plecy się przecięły przez zimową kurtkę – mówił.
Jan zapewnia, że ani razu nie uderzył brata. Że Stanisław sam się przewrócił, bo poślizgnął się na mokrej podłodze. – A to, że sam sobie ręce pouszkadzał to już jego sprawa. On jest do tego zdolny – mówił Jan.
Kto mówi prawdę? To będzie musiał rozstrzygnąć sąd, dając wiarę jednemu z braci. Świadkowie w ustaleniu faktów nie pomogą, bo matka obu mężczyzn, kiedy weszła do sieni widziała leżącego Stanisława i stojącego nad nim Jana. – Stał nad nim i patrzył, czy mu dołożyć – relacjonowała kobieta. Ale na pytanie sądu, cz widziała, co wydarzyło się w sieni odpowiedziała, że nie zdążyła. Niczego nie widziała również właścicielka domu. Pewne jest za to, że w sieni konfrontacja braci się nie zakończyła. Jan twierdzi, że po tym jak wyszedł z domu, wsiadł do ciągnika i razem z synem zaczął odjeżdżać, wybiegł za nim brat z gazem w ręku. – Psiknął mi i synowi (11-letniemu – przyp. red.) gazem do kabiny – relacjonował Jan.
Stanisław przyznał, że wybiegł za bratem z gazem, który wcześniej wziął z samochodu, ale nie psiknął do kabiny. – Jak odjechał to za nim pobiegłem i psiknąłem, ale to tylko sobie mogłem psiknąć – twierdzi młodszy z braci.
Matka potwierdziła, że Stanisław nie dał rady psiknąć gazem do kabiny ciągnika. Ubolewała przy tym, że młodszy syn od początku nie miał przy sobie gazu. – Miał w samochodzie. Gdyby gaz był to bym go załatwili, że tej sprawy by tu nie było. Czy mnie zamkną czy nie to mówię prawdę. Sama bym mu (Janowi – przyp. red.) ze łba tę skórę ściągnęła, bo tak wariuje – mówiła kobieta.
Na pierwszej rozprawie, która odbyła się w miniony wtorek, wyrok jeszcze nie zapadł. We wrześniu skłóceni bracia spotkają się na kolejnej. Sąd przesłucha wówczas pozostałych świadków, m.in. policjantów, którzy przeprowadzali interwencję. Być może wtedy zapadnie wyrok. O rozstrzygnięciu poinformujemy na łamach Kuriera.