Pożar, który 27 marca br. wybuchł w bloku przy ul. Pułaskiego nie był tak niebezpieczny, jak początkowo mogło się wydawać – uznali słupeccy śledczy i umorzyli dochodzenie. Na ich decyzję zażalił się jeden z mieszkańców bloku, ale na nic to się zdało. W zeszłym tygodniu sąd ostatecznie zamknął sprawę.
O pożarze w bloku przy ul. Pułaskiego głośno było w całej Polsce. Głównie za sprawą spektakularnej akcji strażaka słupeckiej komendy, który nie zważając na niebezpieczeństwo, na wysokości czwartego piętra z okna przedostał się na balkon, gdzie uwięziona była przerażona właścicielka mieszkania. Strażak oddał starszej pani swoją maskę tlenową, uspokoił ją, po czym razem z kolegami, wykorzystując podnośnik bezpiecznie sprowadził na ziemię. Jak się później okazało, 77-letnia pani Daniela nie odniosła poważniejszych obrażeń.
Gdy słupczanie komentowali spektakularną akcję ratunkową, śledczy zaczęli wyjaśnianie innego wątku sprawy. Szukali odpowiedzi na pytanie, czy za wybuch pożaru można pociągnąć kogoś do odpowiedzialności karnej. Już wstępne opinie biorących udział w akcji strażaków wskazywały na to, że przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej w sypialni starszej pani, ale to śledczym nie wystarczyło. Aby dokładnie wyjaśnić wszystkie okoliczności powołali biegłego z dziedziny pożarnictwa. Jego zadaniem była odpowiedź na dwa kluczowe pytania: czy pożar zagrażał życiu i zdrowiu wielu osób bądź mieniu w wielkich rozmiarach. W obu przypadkach biegły odpowiedział „nie”. – Pożar powstał w godzinach rannych, kiedy w mieszkaniach, które objęte były przede wszystkim oddziaływaniem dymów popożarowych przebywały w sumie 4 osoby (mieszkanie objęte pożarem – 1 osoba, mieszkanie naprzeciwko – 2, mieszkanie na III piętrze – 1). Spalone mieszkanie zlokalizowane jest na IV piętrze, co ograniczało jego rozprzestrzenianie się na lokale sąsiednie. Rozprzestrzenianie się dymów ograniczone było ścianami i zamkniętymi drzwiami wejściowymi. Wypalone okno spowodowało, że gazy pożarowe, ogrzane, a przez to lżejsze od powietrza wydostawały się na zewnątrz budynku i unosiły ku górze, gdzie nie ma mieszkań, nie stwarzały więc zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi. Pożar nie osiągnął znacznych rozmiarów. Ograniczał się do wypalenia jednego pokoju i nie zagrażał innym mieszkaniom w tym bloku, budynkom lub instalacjom znajdującym się w bezpośrednim sąsiedztwie bloku. Wydostanie się płomieni na zewnątrz budynku spowodowane było rozszczelnieniem okna i zaciągnięciem powietrza do strefy spalania. Było to zjawisko chwilowe, które nie spowodowało rozprzestrzeniania się pożaru na cały obiekt. Pożar ograniczony był ścianami zewnętrznymi pokoju, w którym powstał – w swojej opinii tłumaczył biegły Andrzej Herudziński.
W tej sytuacji już w maju dochodzenie w sprawie pożaru zostało umorzone. Z taką oceną śledczych nie zgodził się pan Jerzy, który mieszka naprzeciwko mieszkania, w którym wybuchł pożar. W kilkustronicowym piśmie mężczyzna próbował podważyć ustalenia biegłego. Sądu pan Jerzy nie przekonał. W minionym tygodniu sędzia utrzymała w mocy postanowienie o umorzeniu dochodzenia. Zdaniem sądu prokurator właściwie ocenił, że pożar nie zagrażał życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, a tylko w takich przypadkach można mówić o przestępstwie. – Oczywiście poza merytorycznym rozstrzygnięciem prokuratora jest, że zdarzenie, o czym była mowa w zażaleniu, było niespodziewane, stresujące i rodziło skutki niebezpieczne dla zdrowia skarżącego i jego żony, ale pozostaje to bez wpływu na karnoprawne rozstrzygnięcie niniejszej sprawy – swoją decyzję uzasadniała sędzia.
Śmiechu warte. Jeszcze może niech odbiorą medal Tomkowi, bo przecież Pani Daniela nie miała poważnych obrażeń, a pożar nie był zagrożeniem.