Kiedy dokładnie ćwierć wieku temu otwierali pierwszą w powiecie słupeckim agroturystykę, nie spodziewali się, że pochłonie ich bez reszty, ale też stanie się prawdziwą pasją i sposobem na życie. Oto historia Michaliny i Kazimierza Jarzyńskich z Kochowa.
Co ich łączy? Fakt, że pewnego dnia postanowili obrać inny kierunek i zająć się prowadzeniem własnej działalności agroturystycznej. Długo pracowali zawodowo. Ale po długich i wyczerpujących godzinach pracy zawsze wracali tutaj do Kochowa… Tutaj mieszkali od lat, zarazili się pasją do koni i to pochłaniało ich w wolnej chwili. Jednak brakowało im tej przysłowiowej kropki „nad i”…
– Nasz dom zawsze był pełen gości, nasz wesoły dom rodzinny. Pamiętam, to był 1998 rok. Któregoś dnia powiedziałam do Żanety – mojej córki, że fajnym pomysłem byłoby wydzielenie z naszego domu kilku pomieszczeń i stworzenia tam czegoś w stylu agroturystyki. No i tak to się zaczęło – tak naszą rozmowę zaczyna Michalina Jarzyńska, właścicielka.
To tak naprawdę nie było kilka pomieszczeń, a dwa maleńkie pokoje, łazienka i kuchnia. Szybko pojawili się pierwsi goście. A warunki nowo co otwartej agroturystyce sprzyjały. Cisza, spokój, dostęp do jeziora. – Z dnia na dzień czułam, że to wszystko bardziej mnie pochłania, tak w pozytywnym tego słowa znaczeniu – dodaje.
Wypoczynek w gospodarstwach agroturystycznych polega na korzystaniu z wiejskich dobrodziejstw – świeżego powietrza, jedzenia, obcowania z naturą. Osoby korzystające z agroturystyki doceniają wakacje na wsi za ich prostotę, autentyczność i za to, że są relaksujące.
Kiedy w 2004 roku córka Żaneta wyszła za mąż, budynek rozbudowano o pierwszą salę biesiadną. Tutaj zaczęli swoje pierwsze przyjęcia. Pani Michalina na przemian już wtedy czas spędzała przy gościach lub w kuchni nad komponowaniem menu. Chciała, by nawiązywało do tradycji, ale i to miejsce trochę jakby wyróżniało spośród innych. Kto nie kojarzy tego miejsca z przepyszną kaczką z czerwoną kapustą, czy nie mniej pysznymi kluseczkami. – Nie odbywałam żadnych kursów kulinarnych, wszystko, co tutaj stworzyłam kulinarnego wyszło prosto z serca lub z mojego doświadczenia w rodzinnym gotowaniu, oczywiście tak trochę metodą prób i błędów. Pasję do gotowania przeniosłam na stoły. Praktycznie od samego początku gotowania tutaj, pomagała mi kuzynka. Tak to wszystko się u nas rodziło. Teraz, kiedy poszukuję w smakach czegoś nowego, włączam internet i wyszukiwarkę, wcześniej trzeba było uczyć się samemu – dodaje pani Michalina.
Kiedy to wszystko nabierało tempa, postanowili ze stajni stworzyć kolejną salę biesiadną, ale dużo większą od pierwszej. Oczywiście, miłość do koni pozostawała w nich dalej. Śmiało można powiedzieć, że każda cegiełka „Agroturystyki u Michaliny” nosi w sobie miłość właścicieli do tworzonego przez nich miejsca. – Oczywiście, każda decyzja, również te o rozbudowie były ryzykowne. Nie wiedzieliśmy czy się to sprawdzi, mieliśmy obawy. Nauczyliśmy się jednak ryzykować. Ponieważ każda decyzja, która nie jest podparta pieniędzmi rodzi obawy. Ale opłacało się. Od ponad 20 lat poznajemy dużą rzeszę naprawdę serdecznych nam ludzi. Przez te lata towarzyszyły nam też fajne, wzruszające i niezapomniane chwile , kiedy goście przyjeżdżali do nas jako narzeczeństwo, tutaj brali ślub i przyjeżdżają do nas od wielu lat już ze swoimi dziećmi. Przygotowywaliśmy ślub dla pary, gdzie ojciec pani młodej był Polakiem, matka Filipinką, a pan młody Hiszpanem. A ostatnio tutaj odbyło się przyjęcie naszej wnuczki Ani. To są chwile, które zostaną z nami do końca życia. Mamy bez przerwy gości, przyjęcia i uważamy z mężem, że to co robimy teraz było nam po prostu pisane – dodaje pani Michalina.
Oczywiście nie zawsze było wesoło i sympatycznie. Okres covida i zamknięte miejsce dla gości na długi czas dał o sobie znać, jednak właściciele szybko podnieśli się z kryzysu. Warto też dodać, że Agroturystyka z Kochowa była wielokrotnie zagradzana. Jedną z ważniejszych dla nich była II Nagroda Prezesa ARiMR kategoria I – gospodarstwa agroturystyczne. Nagrodę Państwu Jarzyńskim wręczał nieżyjący już Emilian Kamiński.
– O czym marzę? Czasem chce mi się trochę odpocząć, czasem marzę o lekkim spokoju… Ale jeszcze chwileczkę. Jestem dumna z tego, że z mężem stworzyliśmy fajne miejsce, można tak rzec- naszą oazę. Cieszę się, że przez te wszystkie lata pomagała mi też córka Żaneta, a pasję do gotowania i smykałkę do interesu przejmuje wnuk Kacper. Pamiętam, kiedy był niespełna 4-latkiem, chodził pomiędzy nimi i proponował naszym gościom kawkę i herbatkę. Zawsze śmialiśmy się z tego trochę pod nosem, ale wiedzieliśmy, że to bystry chłopak i może zdarzyć się tak, że w przyszłości to on przejmie nasz rodzinny interes. Czujemy się spełnieni i zadowoleni. To najważniejsze – powiedziała kończąc.
DR.