Kowal – stare rzemiosło czy zawód przeszłości? – można by zapytać. W tym przypadku można zgodzić się z jednym i drugim, „bo to przecież piękne rzemiosło i zawód od zarania dziejów” – tak naszą rozmowę zaczyna Andrzej Król ze Słupcy – kowal z zawodu, ale i z ogromnej pasji.
Na przełomie wieków zawody wciąż ulegały zmianie. Jedne powstawały inne wymierały, jeszcze inne przechodziły swój renesans. I takie właśnie odrodzenie przeszedł zawód kowala. Jedno, co się nie zmieniło od wieków, to materiał. Kowal zajmował się i nadaj zajmuje się obróbką metalu, jednak przeznaczenie materiału, wyroby i techniki zamieniły się całkowicie.
To historia niebywała, bo sięga prawie 150 lat. Nasz kolejny bohater to przedstawiciel już czwartego pokolenia kowali. Prekursorem tego zawodu z rodzinie pana Andrzeja był pochodzący z Wrąbczynka pradziadek – Marceli Buziak. To on dalej wyszkolił w tym zawodzie kilkoro swoich synów, a oni z kolei swoich.
Niegdyś kowale zajmowali się wyrobem przedmiotów użytkowych niezbędnych w życiu codziennym, a także w gospodarstwie. Były to przedmioty oczywiście z metalu takie jak kociołki, podkowy, gwoździe, narzędzia, ale także i te większe. Mała przydomowa „szopka” była jakby rzec centrum wsi, bo wszyscy wiedzieli, gdzie na wsi zamieszkiwał kowal. – Mój dziadek Józef Buziak (ur. 1900 rok) był najmłodszym z rodzeństwa. Początkowo uczył się zawodu rzeźnika, ale i tak został kowalem. Historia w naszej rodzinie zatacza po prostu koło – dodaje pan Andrzej.
W 1921 roku Józef Buziak otworzył swoją pierwszą kuźnię przy posiadłości pani Duszyńskiej. Potem, kiedy zarobił trochę grosza kupił „kawałek ziemi” przy Okopowej 23 w Słupcy. I tutaj właśnie historia rodzinna potoczyła się dalej. – Wybudował dom, no i… oczywiście warsztat. W czasie wojny był pracownikiem najemnym w swoim zakładzie u pewnego Austriaka, który na kilka lat zajął nawet jedno pomieszczenie obok warsztatu i tam zamieszkiwał. Po wojnie znów warsztat zaczął prowadzić samodzielnie. Pamiętam jak wykonywał obręcze kół wozów, podkuwał konie czy naprawiał narzędzia rolnicze. Jak byłem małym chłopakiem, wiele razy wbiegałem do warsztatu dziadka i patrzyłem, obserwowałem. Przy wejściu widać było wielki rozgrzany piec, który jakby witał wszystkich, a w pamięci na zawsze zostanie dźwięk wolnego uderzenia metalu o metal. Dziadek niestety miał trzy córki i martwił się, że tradycja nie przejdzie na kolejne pokolenie. Po jego śmierci w 1972 roku mój ojciec Jan (z zawodu szewc) zdecydował się przejąć warsztat. I „nasza Okopowa” nadal tętniła życiem. Dlatego całe życie powtarzam, że kowalem jestem nie po mieczu lecz po kądzieli. Oczywiście tutaj w warsztacie z dziada, pradziada zrodziła się też moja pasja… Ale o tym opowiem w następnej części…
DR.