Kobieta z klasą, kobieta z zasadami i kobieta, która poszukała w życiu tego, co interesuje ją najbardziej. U niej ludzie pozbywają się kompleksów, doceniają swoje ciało, w pewnym sensie upiększając je.
Tutaj doskonale sprawdza się zdanie, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny i czasem musi upłynąć naprawdę sporo czasu, żeby poszukać tej właściwej drogi… oczywiście zawodowej. Kasia Głowacka, bo o niej mowa, mieszka w okolicach Słupcy. Od prawie dwóch lat prowadzi studio tatuażu o wdzięcznej nazwie „zaDZIARA”. Ta nazwa utożsamia się z tobą? Czy nawiązuje do twojego charakteru? – pytamy zaciekawieni na początku naszej rozmowy.
– Oczywiście, że nawiązuje do mojego charakteru. Jestem zodiakalnym strzelcem. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Co sobie postanowię, muszę spełnić. A w życiu kieruje się jednym ważnym motto – angielskim „why not” – co w tłumaczeniu oznacza, „czemu nie?” – czyli czemu nie spróbować? – odpowiada.
Nasza kolejna bohaterka przeszła w swoim życiu dość wyboistą, ciężką drogę. W wieku zaledwie 16 lat została mamą. To był pierwszy trudny egzamin, który zdała celująco. Od samego początku syn był dla niej najważniejszy. Skończyła zaocznie liceum ogólnokształcące, podejmując różne prace. Nie bała się żadnej z nich – była sprzedawczynią, sprzątaczką, pracowała wszędzie, gdzie się dało, by zapewnić wszystko swojemu synkowi. Na 17 urodziny od męża Adriana otrzymała pierwszą lampę do paznokci. I tutaj pojawił się w głowie pomysł, by może pójść w tym właśnie kierunku. Pomiędzy jedną, a drugą pracą zdecydowała się malować paznokcie. Jednak po dość krótkim okresie pomyślała, że to przecież za mało. – Kiedy Adrian przyszedł do domu ze swoim pierwszym nieudanym tatuażem pomyślałam, że może właśnie to. Odwzorowałam ten wzór na kartce i oboje stwierdziliśmy, że szkic na kartce jest dużo ładniejszy, niż ten na jego ciele – dodaje.
Chwilę to oczywiście trwało, zanim rozszerzyła swoja działalność o tatuaże. Musiała skończyć niezbędne kursy. A pierwszym, który wykonała był oczywiście ten… jej męża. – Poprawiłam, namalowałam i poczułam tego „kosmetycznego” bakcyla. Zawsze pasjonowałam się rysunkiem. A tatuaże były moim marzeniem, choć dość odległym. Nigdy też nie przypuszczałam, że mogę być dość dobra, by móc przenosić moje prace na ludzkie ciało. Od 6 lat prowadzę działalność, dzięki czemu kontakt z ludźmi wszedł mi w krew. Po prostu uwielbiam ludzi i staram się rozsiewać pozytywną energię, która wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Dzięki moim bliskim w końcu odważyłam się wybrać szkolenie z tatuażu. Nie spodziewałam się fajerwerków. Chciałam tylko upewnić się, że coś ze mnie może być. Na szczęście ludzie od samego początku zaufali mi. Kiedy myślę o tym, jestem naprawdę wzruszona. Tatuaże są moja pasją i nie wyobrażam sobie teraz już wykonywać innej pracy. Poznaje mnóstwo świetnych ludzi oraz ich życiowe historie. Spędzając z kimś kilka godzin można nawiązać naprawdę fajną nić porozumienia – tłumaczy.
Zapytana przez nas jaką cechę musi mieć prawdziwy tatuażysta czy tatuator, bez zastanowienia odpowiada, że zdecydowanie wyobraźnię, widzenie przestrzenne i zmysł artystyczny, który w tym temacie bywa niezbędny. Nie skończyła żadnej Akademii Sztuk Pięknych, żadnego konkretnego kursu plastycznego. Wszystko, co przenosi ze wzoru na skórę pochodzi z jej głowy.
– Satysfakcjonuje mnie ludzkie ciało i efekt końcowy, kiedy maluje na nim. I zawszę będę twierdzić, że tatuaż to ozdoba, a przede wszystkim sposób na wyrażenie samego siebie. Ludzie, patrząc na tatuaże, mogą zrozumieć, co mamy w głowie, jaką osobą jesteśmy, co nas interesuje. Tatuaż powinien dodawać atrakcyjności, a nie jej ujmować! Ludzie tatuują się z różnych powodów. Nie raz jest to po prostu upodobanie, czasem chęć wyróżnienia się z tłumu, a często sprawianie sobie po prostu przyjemności, i choć nikt się do tego nie przyzna, ukrycie swoich niedoskonałości. Tatuaż to też lekarstwo na niską samoocenę i swoje kompleksy. Dlatego każdy wraca, chcąc poczuć więcej endorfin i polubić samego siebie. Jeszcze tak niedawno ludzie z tatuażami byli negowali i oceniani przez społeczeństwo. Dziś na szczęście coraz mniej słyszy się negatywnych komentarzy. Ustąpiły one miejsca raczej przychylnym słowom. I sądzę, że tatuaż to nie tylko fanaberia czy jak niektórzy twierdzą, starta pieniędzy. To przede wszystkim terapia dla samych siebie. Nie chcę tego nazywać pracą, bo mam wrażenie, że jeżeli nazywa się coś pracą, to z czasem przestaje się to lubić, a zaczyna traktować jako sposób na zarabianie pieniędzy. To pasja, dzięki której oczywiście zarabiam, ale która przynosi mi satysfakcję – mówi Kasia.
Ludzie od pewnego momentu zaczęli dążyć do zwiększenia atrakcyjności swojego wyglądu. A wszelkie małe, średnie i większe subtelne motywy są traktowane jako forma ozdabiania ciała w takim samym kontekście jak makijaż czy biżuteria. Czy to w takim razie pewien rodzaj sztuki? – pytamy dalej… Jak przyznaje, każde malowidło to sztuka, nie ważne czy na papierze czy na ciele. To też spędzanie wolnego czasu i w pewnym sensie przygoda życia. – To jest taka dziedzina, w której uczysz się cały czas. Nie ważne czy przykładowego kwiatka dziarasz raz czy setny raz, każdy z nich przynosi mi zawodowe spełnienie. Cały czas też chciałabym udoskonalać swoje umiejętności, umieć jeszcze ładniej odwzorowywać prawdziwe portrety ze zdjęć. Mój starszy syn ma 13 lat, 11 lat zajęło mi w życiu robienie w życiu tego, czego się szuka – próbowania różnych rzeczy i próbowania poznawania siebie. Uważam, że w życiu to, co się kocha trzeba brać małą łyżeczką, a wciąż. Kiedy zaczęłam prowadzić działalność, planem było… „zarobić na ZUS”, nawet nie spodziałam się, kiedy to mnie wciągnęło. Tatuaż jest jak magnes… po prostu przyciąga! I to jest piękne – powiedziała kończąc.