Warzywnictwo w ich rodzinie zrodziło się prawie wiek temu. Sto lat to szmat czasu, jednak pasja do warzyw została do dziś. O rodzinnej tradycji opowiada Robert Michalak z Grobli.
Wszystko, czym rodzinę zaradził dziadek naszego rozmówcy zrodziło się w 1930 roku. Kiedy dziadek pana Roberta – Józef zakochał się w swojej przyszłej małżonce Marii. Za miłością przybył do Grobli, gdzie kupił maleńki kawałek ziemi. Tutaj początkowo powstał sad, a następnie belgijki, czyli mini szklarnie. – Potem dziadek ze Skierniewic przywiózł swoją pierwszą szklarnię drewnianą – wspomina Robert. To były lata 50-te i pierwsza myśl… jakby rzec, nowo technologiczna. Pasję do ogrodnictwa przekazał następnie synowi Wojciechowi. On właśnie poszerzył asortyment o sałatę i rzodkiewki, a także o ogórka nasiennego, paprykę nasienną czy suszoną paprykę, którą uprawiał na polu, a następnie suszyli na płytowej suszarni. 1973 rok to była prawdziwa rewolucja w gospodarstwie Michalaków za sprawą szklarni metalowych. – Na ówczesne czasy było to dużym postępem. Produkowaliśmy wtedy dla spółdzielni ogrodniczej, która mieściła się na ul. Wspólnej w Słupcy i na wolny rynek. Zaczęliśmy też swoich sił w pomidorach. A w latach 70-tych dodatkowo próbowaliśmy swoich sił w uprawie przybrania do kwiatów. Swoje produkty zaczęliśmy sprzedawać też na giełdzie w Poznaniu na Bema – wspomina Robert.
To właśnie on w 1993 roku przejął gospodarstwo po ojcu. Ukończone Technikum Ogrodnicze w Powierciu dało mu wiedzę do przejęcia rodzinnego interesu oraz chęci, a doświadczenie zbierał przez lata wcześniej.
– Mój cel był jeden, by unowocześnić gospodarstwo, szczególnie o nawodnienie… Tak, tak, pamiętam, jak byłem młodym chłopakiem i zawsze w domu „była wojna” o podlewanie. Była to żmudna praca, bo trwała czasem kilka godzin dziennie, do dziesięciu włącznie. Zawsze bałem się pytania „a kto dziś podlewa?”. Teraz mamy nawodnienie kropelkowe i bardzo dużo czasu zostaje na inne sprawy – śmieje się Robert.
Produkowali już wtedy pełną parą, poszerzając asortyment o brokuły, sałatę masłową i fasolkę szparagową.
– Wspomnę, że wszystkie uprawiane przeze mnie warzywa lubię, jednak szczególnie pokochałem… pomidory. Nie wiem dlaczego, po prostu je pokochałem. Nie wyobrażam sobie bez nich ani dnia ani godziny. Oczywiście, jako rośliny są wymagające, potrzebują intensywnej uprawy, ale potem, kiedy wyrastają duże i solidne, rekompensują cały trud włożonej w ich uprawę pracy. Muszę dodać, że pomidory uprawiam w gruncie. I po prostu lubię je produkować, a przy tym i jeść. I tym, co się dla nich robi, odwdzięczają nam się. Chociaż szczerze powiem, że ogórek jest w uprawie jeszcze bardziej wymagający. Podstawowa zasada jest taka, że zależy co wokoło niego rośnie. To właśnie pod niego trzeba ułożyć całą uprawę. A kurz zbożowy zamyka blaszki liściowe i ogórek po prostu umiera. Taka mała ciekawostka, a wpływ ma na całą uprawę – dodaje!
Wracając do pomidorów, Robert opowiada o ich krzakach w setkach, a nawet w tysiącach. Tylko w tym roku w szklarni ma ponad 1200 sztuk. Nie ważne czy jest to pomidor śliwkowy, czekoladowy, papryczkowy, żółty pomidor śliwkowy czy malinowy, a może bawole serce rozamunde… wszystkie dają mu niesamowitą satysfakcję. – Wiele osób mnie pyta, czy rozmawiam z pomidorami. Oczywiście, że rozmawiam. To jest jakby nieodłączny element mojej uprawy. Kiedy wchodzę do szklarni i przy samym wejściu czuję ich zapach, dzień staje się jakby lepszy – tłumaczy.
Zapytany o to jak traktuje ogrodnictwo, odpowiada, że zdecydowanie jako życiowe spełnienie, ale przy tym i hobby. – I to jest w tym wszystkim najważniejsze, że jeśli robisz w życiu to, co kochasz to czujesz się spełniony i duchowo i zawodowo – powiedział kończąc.