Na łamach Kuriera doszło niedawno do polemiki pomiędzy jednym z mieszkańców Powidza Markiem Pietrowiczem a wójtem Powidza Jakubem Gwitem. Mieszkańcowi chodzi głównie o funkcjonującą przy promenadzie na odcinku między Powidzem a Przybrodzinem strefę relaksacyjno-wypoczynkową z bazą gastronomiczną Maritówka. Jego zdaniem działa ona niezgodnie z prawem. Ponadto, w swoim piśmie porusza kontrowersyjny temat korzystania z jeziora przez właścicieli jachtów, którzy – mimo zakazu – używają silników spalinowych i załatwiają swoje potrzeby wprost do jeziora. Z kolei, zdaniem wójta Powidza, nie sztuką jest wszystko zamknąć, ograniczać działalność, a więc i w pewnym zakresie ograniczyć prawo własności, pod chwytliwym hasłem ochrony środowiska. Publikujemy w całości pisma obu stron.
–Jezioro Powidzkie od zawsze było perłą przyrodniczą naszego regionu. Jako największe w Wielkopolsce oraz jedno z najczystszych jezior przyciągało i nadal przyciąga turystów. W miarę rosnącej popularności turystycznej coraz pilniejsza stawała się kwestia ochrony jeziora przed zanieczyszczeniami. Powołanie Powidzko-Bieniszewskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu, Powidzkiego Parku Krajobrazowego, Obszaru „Natura 2000” Pojezierze Gnieźnieńskie, czy wreszcie Uchwała nr XXIX/753/17 Sejmiku Województwa Wielkopolskiego z dnia 27 marca 2017 r. w sprawie Powidzkiego Parku Krajobrazowego, ograniczająca zabudowę w pasie szerokości do 100 metrów od linii brzegowej jeziora oraz użytkowanie silników motorowych na akwenach Powidzkiego Parku Krajobrazowego wydawały się dawać ramy prawne do ochrony przed ich degradacją.
Tyle teorii. A jak wygląda praktyka? Wystarczy krótki spacer nad brzegiem Jeziora Powidzkiego, żeby pokazać czym jedno różni się od drugiego. Oto przy promenadzie – która zmieniła obraz i funkcjonowanie całej miejscowości – łączącej Powidz z Przybrodzinem gdzieś w połowie drogi natrafiamy na spory plac z food truckami i rozbudowaną infrastrukturą gastronomiczną, widzimy ludzi siedzących przy stolikach, pijących piwo, jedzących hamburgery… Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak trzeba. I wtedy możemy zwrócić uwagę na szczegóły. Jesteśmy zaledwie kilkanaście metrów od brzegu jeziora. Łatwo dostrzeżemy próby modyfikacji otoczenia – takie jak nasypy czy wycinka trzcin. Nieco dalej, tuż za strefą gastronomiczną widać niedokończony budynek mieszkalny oklejony banerami. Chwila refleksji i możemy zacząć sobie zadawać pytania. Kto wydał zgodę na umiejscowienie lokalu tuż nad brzegiem jeziora, w strefie ochronnej? Z jakiego powodu dokonano ingerencji w nabrzeże? Dlaczego na działce będącej ewidentnie placem budowy i nieprzeznaczonej do usług, prowadzona jest działalność gospodarcza?
Kiedy spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, szybko okaże się, że mamy do czynienia z systematycznym naruszaniem prawa. Właściciel tzw. Maritówki, bo tak nazywa się to miejsce, od ponad dwóch lat, tj. od czerwca 2020 roku metodą faktów dokonanych podejmuje działania, które ignorują lokalne warunki zabudowy oraz umiejscowienie działki w obszarze chronionym. Taka sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby nie przymykanie oczu ze strony władz lokalnych i brak ich stanowczych działań. Samorządowi włodarze, jak wynika z akt sprawy, nie zakończyli postępowania o wykorzystywanie gruntu niezgodnie z przeznaczeniem, a warunków zabudowy, mimo starań właściciel nie otrzymał. Lokalne władze wydały decyzję o koncesji na alkohol w miejscu, które było placem budowy, a teraz gdy powinna zostać cofnięta (jak wymagają tego przepisy) nie czynią tego (kontener, na który została wydana koncesja został zlikwidowany, a do sprzedaży alkoholu wydawane są koncesje dwudniowe na namiot). Można odnieść wrażenie, iż lokalne władze zgadzają się na nielegalną działalność właściciela tzw. Maritówki. W tym czasie sąsiedzi tej kontrowersyjnej inwestycji zorganizowali się w Stowarzyszenie Mytlywek i próbują coś zdziałać. Niestety, w dużej mierze bezskutecznie: właściciel tzw. Maritówki i samorządowi włodarze mają to za nic.
Można powiedzieć, że konflikty sąsiedzkie występują wszędzie. Gdyby opisany powyżej przypadek dotyczył wyłącznie naruszania prawa i zakłócania porządku przez lokal umieszczony w pobliżu zabudowy jednorodzinnej (za co właściciel tzw. Maritówki został ukarany nieprawomocnym wyrokiem), to i tak byłby bulwersujący. Rzecz w tym, że problem jest o wiele głębszy. Ten przypadek pokazuje bowiem, że można stawiać samowole budowlane (w tym szambo i toalety) na obszarze chronionym, przyczyniać się do dewastacji linii brzegowej, zakłócać spokój mieszkańców oraz ekosystemu… i nie liczyć się z żadnymi konsekwencjami. Wystarczy przychylność lokalnych władz samorządowych różnego szczebla – świadoma lub nieświadoma.
Można zadać sobie pytanie, czy taki pojedynczy przypadek coś zmienia. Problem w tym, że zmienia wiele. Bardzo rzadko mamy do czynienia z sytuacją, w której dewastacja konkretnego środowiska przyrodniczego ma wyłącznie jedną przyczynę. Zazwyczaj to szereg czynników przyczynia się do takiego stanu rzeczy. Około 200 m od tego lokalu jest pole campingowe – oczywiście bez żadnego zgłoszenia (brak opłaty podatków, zbulwersowani sąsiedzi i degradacja brzegu jeziora), a w drugą stronę patrząc, plaża przy której regularnie wycinana i wypalana środkami chemicznymi jest roślinność. A to tylko kilkaset metrów brzegu. Fakty są takie, że w Jeziorze Powidzkim dość mocno w ostatnim czasie wzrosło stężenie azotanów i fosforanów. Jest to skutkiem wielu czynników, ale wśród nich można wymieniać powstawanie barów nad jeziorem, wycinkę trzcin, drzew i krzewów, budowę pomostów, tworzenie plaż i umocnień brzegowych, czy wreszcie załatwianie potrzeb fizjologicznych przez turystów w jeziorze. Istotną rolę odgrywają w tym również niektórzy właściciele oraz użytkownicy jachtów i innych jednostek pływających, którzy korzystają z silników spalinowych mimo zakazu, czyszczą swoje jednostki pływające z wykorzystaniem różnych detergentów i załatwiają swoje potrzeby naturalne wprost do jeziora. Osobną historią są różnego rodzaju działania prowadzone przez właścicieli domów i pensjonatów zlokalizowanych nad jeziorem, którzy w pogoni za ładnym widokiem na jezioro nie cofną się przed stosowaniem wysoce szkodliwych herbicydów, soli czy nawet kwasu w strefie szuwarów i zadrzewień przybrzeżnych. Do tego dochodzą również śmieci i odpady organiczne pozostawiane w szuwarach i na dnie jeziora przez właścicieli tych posesji oraz turystów, wypoczywających nad jeziorem. Konsekwencją jest wcale nie powolna, ale dość szybka degradacja ekologiczna. W jeziorze, które dotychczas uchodziło za jedno z najczystszych w Polsce, w tym roku zakwitły zielenice w ilości do tej pory nie spotykanej, a na wiosnę pojawił się nienotowany tu nigdy wcześniej groźny dla zdrowia gatunek sinicy. Przezroczystość wody z 6 m notowanych w poprzednich sezonach spadła do 1,5 m. Można przypuszczać, że w niedługim czasie doprowadzi to do regularnych zakwitów sinic w całym sezonie letnim, co będzie skutkowało zakazem kąpieli.
Opisany tu przypadek należy więc traktować jako ilustrację bardziej poważnej kwestii. Gdy jedna osoba załatwi potrzebę do jeziora, umyje żaglówkę czy naczynia detergentami, dopłynie silnikiem spalinowym do pomostu, wyrzuci puszkę do wody, wytnie 5 m2 trzcin czy jedno drzewo, które zasłania widok – pewnie nic się nie stanie i natura sobie z tym poradzi. Gorzej, gdy 1000 osób pomyśli i zrobi tak samo. Trzeba zmienić myślenie nas wszystkich, a władze Gminy Powidz, jak i Ostrowite, w której znajduje się duża część jeziora i brzegów, pchnąć do często trudnych decyzji.
W końcu zapewne okaże się, że działalność prowadzona z naruszeniem prawa w tzw. Maritówce nie może być kontynuowana. Ale przez kilka lat sporo uda się zniszczyć. To właśnie suma tego rodzaju „inicjatyw” dopuszczanych, a nawet wspieranych przez lokalne władze jest problemem. Jeśli akceptowane są takie działania, to wszelkie próby naprawcze, podejmowane np. przez Wody Polskie, Zespół Parków Krajobrazowych Województwa Wielkopolskiego czy stowarzyszenia, działające na rzecz ochrony jeziora, niewiele pomogą. Zresztą zawsze lepiej jest przeciwdziałać degradacji dobrze funkcjonującego ekosystemu niż później naprawiać ten zniszczony.
Kto zatem chce katastrofy ekologicznej w Jeziorze Powidzkim? Zapewne nikt tego nie chce. Problem jednak w tym, że działania niektórych osób do takiej katastrofy nas zbliżają. I to nie w perspektywie kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, ale znacznie bliższej. Sprawa jest w sumie dość prosta. Albo traktujemy Jezioro Powidzkie jako dobro wspólne i chcemy przynajmniej częściowo zachować jego walory przyrodnicze. Albo ważniejsze są krótkoterminowe zyski osób, które zresztą nie współtworzą lokalnej wspólnoty. Jeśli to pierwsze, to władze gminy powinny w sprawach takich jak opisana powyżej uwzględniać istniejące prawo. Nic więcej nie jest potrzebne. Jeśli to drugie, to znaczy, że władze gminy – niezależnie od swoich deklaracji, spotkań czy sympozjów, na których padają piękne słowa – zgadzają się na degradację jeziora w najbliższych latach. I jednocześnie wysyłają jasny sygnał do otoczenia: róbta co chceta. Jeśli macie wsparcie władz lokalnych możecie nie liczyć się z istnieniem obszarów chronionych, parków krajobrazowych, uwarunkowań prawnych… Skutki takiej lokalnej polityki będą niestety opłakane na wszystkich poziomach. I wszyscy mieszkańcy prędzej czy później je odczują – pisze w swoim piśmie Marek Pietrowicz.
Do treści tego pisma odniósł się wójt Jakub Gwit: – Szanowni Państwo. Po lekturze listu opublikowanego w ostatnim numerze Kuriera Słupeckiego, z racji, że nie zostałem wówczas poproszony o komentarz, postanowiłem zabrać głos na łamach bieżącego numeru.
Często wspominam, że Gmina Powidz opiera się na dwóch filarach rozwojowych: turystyce oraz obszarach wojskowych. Jeśli chcemy sprostać wyzwaniom czasu, żeby teren był cały czas atrakcyjny i konkurencyjny dla podobnych jednostek, musimy realizować inwestycje związane z ogólnodostępną infrastrukturą turystyczną i muszą funkcjonować obiekty związane z obsługą turystyczną. Takimi inwestycjami są m.in. promenada w Powidzu i ścieżka piesza-rowerowa do Przybrodzina, zadania oficjalne planowane już w latach 2006-2007, a taki rodzaj inwestycji przyciąga też prywatne biznesy.
Nie sztuką jest wszystko zamknąć, ograniczać działalność, a więc i w pewnym zakresie ograniczyć prawo własności, pod chwytliwym hasłem ochrony środowiska. Musimy się rozwijać, a nie trwać. Gmina musi posiadać dochody bieżące na realizację swoich zadań, obciążanych, jak dla wszystkich, coraz większymi kosztami – żebyśmy mieli na wkład własny na duże inwestycje infrastrukturalne, na które udaje się zdobyć rekordowe dofinansowania w minionych latach (w bieżącej kadencji ok. 50 mln zł!), żebyśmy mogli jeździć po wyremontowanych drogach, żeby szkoła mogła w dobrych warunkach uczyć dzieci, żebyśmy mogli nasycić się ciekawą nowością wydawniczą w bibliotece, żeby Dom Kultury mógł organizować ciekawe zajęcia. Taka była i jest specyfika naszej miejscowości – obok budynków mieszkalnych rozwijają się usługi okołoturystyczne. To dzięki gospodarności mieszkańców i osób, które tutaj inwestują pieniądze, możemy realizować też turystyczny kierunek rozwoju.
To wszystko jest możliwe w sposób zrównoważony z uwzględnieniem wymagań środowiskowych. I to ma miejsce! Przecież podejmujemy kontrole razem z Wodami Polskimi w obrębie linii brzegowej. Przypadki naruszania linii brzegowej zgłaszamy na Policję i do Wód Polskich. Podpisałem liczne zawiadomienia w tych sprawach. W celu ochrony linii brzegowej zlikwidowaliśmy pole namiotowe na powidzkich Łazienkach, realizujemy nasadzenia, a wśród wielu inwestycji, nie zapomnieliśmy, żeby powstała zrzutnia dla ścieków z żaglówek. Wspólnie ze Stowarzyszeniem Powidzkiego Parku Krajobrazowego organizowaliśmy warsztaty dla służb mundurowych, żeby uczulić na egzekwowanie przepisów z zakresu ochrony środowiska. Lada dzień z PGW Wody Polskie, ZE PAK i innymi samorządami podpiszemy porozumienie dotyczące konkretnych działań w zakresie poprawy zasobów wodnych w akwenach. Umożliwi to wreszcie podjęcie konkretnych inwestycji. Niepokojące zdarzenia na jeziorze wiosną tego roku nie były przez nas zamiatane pod dywan. Zgłosiliśmy sprawę do Inspektoratu Ochrony Środowiska, a na bazie ustaleń instytucji sporządziliśmy oficjalny komunikat. W liście z zeszłego tygodnia pojawiły się informacje o sinicach. Chętnie zapoznałbym się ze źródłem tych informacji, bowiem takich informacji jako Urząd nie otrzymaliśmy. Przypomnę, że z uwagi na to, że na terenie gminy funkcjonują trzy kąpieliska – woda jest regularnie badana, a wyniki nie wykazały obecności sinic.
Wspomniane przez autora listu Stowarzyszenie Mytlywek korzysta regularnie ze środków odwoławczych do organów II instancji, które kontrolują podejmowane przez Gminę Powidz działania, więc są one notorycznie sprawdzane przez inny niezależny podmiot. I tak już m.in. weryfikowano kwestię wydania zezwolenia na sprzedaż alkoholu, nie podzielając racji Stowarzyszenia i nie stwierdzając nieważności koncesji. Do wskazań organów II instancji też się stosujemy, np. przeprowadzając szerzej postępowania wyjaśniające w sprawie. Wielokrotnie autorowi listu i innym członkom Stowarzyszenia wspominałem, że przepisy regulujące zasady wydawania zezwoleń na sprzedaż alkoholu nie dają podstaw do sprawdzania spełnienia warunków prawa budowlanego (uzyskania pozwolenia na budowę, zakończenie budowy itd.), więc co najwyżej można kierować takie zarzuty do autorów ustaw, ale nie do gminy jako wykonawcy prawa.
Apeluję, żeby nie szerzyć podejrzliwości, nie przedstawiać wszystkiego w złych barwach, nie wprowadzać opinii publicznej w błąd. Tworzy to zły klimat do inwestycji i rozwoju turystyki na naszym terenie i może zasiewać wiele obaw u gospodarnych osób z terenu naszej gminy, którzy chcą dalej kontynuować swoje biznesy. Możemy iść do przodu, uwzględniając względy ochrony środowiska– zauważa wójt.
Jezioro Powidzkie w wielu miejscach już dawno w wielu miejscach stało się „prywatą” Zabór linii brzegowej, nielegalne budowle i zabrudzanie jeziora to codzienność. Wiem, że pieniądz może wiele ale żeby aż tak!? Jeśli władza przymyka oczy na pewne żeczy i nie ma egzekucji prawa to może świadczyć o 2 rzeczach albo strach przed silnym albo co gorsza może korupcja???
Jezioro Powidzkie w wielu miejscach już dawno w wielu miejscach stało się „prywatą” Zabór linii brzegowej, nielegalne budowle i zabrudzanie jeziora to codzienność. Wiem, że pieniądz może wiele ale żeby aż tak!? Jeśli władza przymyka oczy na pewne żeczy i nie ma egzekucji prawa to może świadczyć o 2 rzeczach albo strach przed silnym albo co gorsza może korupcja???
Mi pachnie korupcją
Byli i są nadal tacy mieszkańcy Powidza którym wszystko przeszkadza. Cześć z nich po prostu z jakiegoś powodu nie lubi turystów, zapominając iż między innymi dzięki nim gmina Powidz ma też wpływy finansowe.
Trochę w tym racji ale my mieszkańcy też
potrzebujemy spokoju i ciszy .
Turyści przyjadą robią co chcą a my musimy to tolerować.
W Powidzu powinna być policja na lądzie i jeziorze .