Zawsze chciałam zwiedzać świat, miałam swoją listę „must see”, na której była Australia. Taki spis miejsc, które chciałabym zobaczyć mam do dziś. O antypodach sporo czytałam, oglądałam filmy dokumentalne, śledziłam blogi podróżnicze i już wtedy wiedziałam, że chcę zobaczyć ten kraj – tymi słowami kolejną część kurierowych podróży zaczyna Patrycja Jóźwiak ze Słupcy.
Patrycja pracowała w dużej firmie przez 5 lat, była trochę znudzona i zmęczona ścisłymi regułami korporacji, życia, które codziennie wyglądało tak samo. Potrzebowała zmian i odpoczynku.
– Pierwszym odważnym krokiem, by realizować marzenia było podjęcie decyzji o rezygnacji z pracy, wtedy ta decyzja wydawała mi się najtrudniejsza. Zanim jednak to zrobiłam, zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Z racji tego, że podróżowałam sama na tak odległy kontynent, nie znając nikogo na miejscu. Wpadłam na pomysł wyjazdu do Australii do szkoły językowej, to był taki punkt zaczepienia na bezpieczny początek i możliwość nawiązania kontaktów z ludźmi oraz aklimatyzację w nowym miejscu. Przeglądając szeroką ofertę kursów językowych w Australii, najtańszą opcje znalazłam w Sun Pacific College w Kewarra Beach- nadbrzeżne przedmieścia Cairns w stanie Queensland – wspomina.
Szkoła oferowała zakwaterowanie, posiłki, lekcje angielskiego oraz szereg dodatkowych zajęć m.in. sportowych – idealna opcja w dodatku za naprawdę niską cenę. To był jej plan na pierwsze 2 tygodnie w Australii.
– Skoro miejsce miałam już zarezerwowane. Przyszedł czas na wizę i zabukowanie lotu. Aplikowałam o wizę turystyczną przez internet, którą otrzymałam tego samego dnia. W poszukiwaniu biletu pomógł mi znajomy, który pracował w biurze podróży, wybraliśmy najtańszą z możliwych opcji w terminie, który mnie interesował (Warszawa- Dubaj- Tokio- Cairns, koszt biletu w jedną stronę 2500 złotych). W Australii, mieście Cairns wylądowałam 3 października, w tym czasie w Polsce była jesień, w Australii rozpoczynało się lato, wiedziałam, że będzie ciepło i słonecznie, ale pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu ledwo przeżyłam, buchnęło gorącem jak z sauny, myślałam, że to pierwsze wrażenie po opuszczeniu klimatyzowanego samolotu, ale uczucie ciepła pozostało, minęło kilka dni zanim przyzwyczaiłam się do tropikalnych temperatur powyżej 30 stopni. Po 2 tygodniach poznałam okolice, miałam nowych znajomych i bardzo polubiłam mój kraniec świata, na tyle, że postanowiłam zadomowić się w Kewarra Beach. Przedłużyłam wizę, znalazłam pracę, wynajęłam pokój u lokalnych mieszkańców, a wolnym czasie zwiedzałam okolice Cairns – dodaje.
Cairns to świetna baza wypadowa, aby zobaczyć wszystko co piękne w okolicy. Popularnym, turystycznym miejscem jest Kuranda – wioska w środku lasu deszczowego, gdzie znajduje się m.in. rezerwat z koalami.
– Wybrałam się tam kolejką górską „Sky Rail Rainforest Cableway”, która prowadziła nad bujnym lasem deszczowym. Odwiedziłam Kuranda Market, gdzie stoiska były pełne ręcznie robionych dzieł sztuki, oryginalnych pamiątek, biżuterii i tropikalnych przysmaków kulinarnych W drodze powrotnej wsiadłam do zabytkowego pociągu, którego trasa prowadziła przez centrum starego, lasu tropikalnego, po drodze podziwiałam urokliwe mosty, wielkie przepaście i widowiskowy wodospad Barron Falls, który w porze deszczowej robi niesamowite wrażenie.
Z portu w Cairns wypływają katamarany na sąsiednie, niewielkie, tropikalne wysypy: Green Island i Fitzroy Island. Green Island to świetna miejscówka do podziwiania Wielkiej Rafy Koralowej, która znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. To właśnie największa rafa koralowa na świecie, położona wzdłuż północno-wschodnich wybrzeży Australii, była celem mojej wyprawy. Zaopatrzona w maskę, rurkę i płetwy ruszyłam na Green Island. Zwiedzałam podwodny świat pływając i nurkując w ciepłym i płytkim Morzu Koralowym. Niesamowite przeżycie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Podziwiałam koralowce różnych formacji, rozgwiazdy w kolorach tęczy, tropikalne rybki w paski, kropki, żółte, czerwone, niebieskie. Widziałam leniwe płaszczki, płochliwe żółwie i wiele więcej morskich stworzeń – tłumaczy.
Wyspę Fitzroy Island odwiedziła z Reginą- nowo poznaną koleżanką. Wyspa słynie z koralowych plaż, na której nie udało im się znaleźć piasku, były za to miliony drobnych szkieletów koralowców wyrzuconych przez fale na brzeg. Pierwszą aktywnością na wyspie był trekking do latarni morskiej oraz na szczyt wyspy 269m, z którego roztaczał się niesamowity widok na Morze Koralowe oraz pobliskie pasma Wielkich Gór Wododziałowych. – Odwiedziłyśmy Centrum Rehabilitacji Żółwi Morskich prowadzone przez wolontariuszy. Znalazłyśmy także świetne miejsce do nurkowania, gdyż rafa znajdowała się tuż przy brzegu. Na wyspie spędziłyśmy weekend, więc wystarczyło czasu, by podziwiać jeden z piękniejszych australijskich zachodów słońca. We wspomnieniach z Fitzroy mam także, nieproszonego gościa, który zawitał do naszego namiotu, i nieźle nas przestraszył. Waran, bo o nim mowa to jeden z większych gadów w Australii, żyjący na wolności – powiedziała kończąc tę część Patrycja.