– Jan jest spokojny i pracowity. Stanisław to nygus. Zaprowadził brata do sądu, bo mu się robić nie chce. 2 tysiące mu się marzą – w sądzie mówiła siostra braci Sz. z gminy Ostrowite.
O sprawie braci Sz. pisaliśmy pół roku temu, kiedy w słupeckim sądzie ruszył proces z ich udziałem. Stanisław (48 l.) oskarżył Jana o pobicie. Miało do tego dojść 2 września 2020 r. u ich sąsiadki. Stanisław z mamą był tam akurat w odwiedzinach. Krótko potem ciągnikiem na podwórko wjechał Jan (52 l.) z synem. Według relacji Stanisława, Jan wszedł do domu sąsiadki i domagał się od niego pieniędzy za garaż. Doszło do szarpaniny, obaj bracia przenieśli się na korytarz. Ani ich matka, ani właścicielka domu nie widziały, co tam się wydarzyło. Stanisław twierdzi, że Jan go pobił. – Rzucił się na mnie i walił gdzie popadło. Zasłoniłem się rękami, a on walił pięściami jak oszalały. Potem na mnie wlazł nogami i chciał mi dokopać. Złapałem go za obie nogi i ścisnąłem. Tak się szarpał, że rękę mi przeciął. Do dziś mam bliznę – opisywał Stanisław. Jan zapewnia, że ani razu nie uderzył brata. Że Stanisław sam się przewrócił, bo poślizgnął się na mokrej podłodze. – A to, że sam sobie ręce pouszkadzał to już jego sprawa. On jest do tego zdolny – mówił Jan.
Na kolejnej rozprawie, która odbyła się w minionym tygodniu zeznawała siostra skonfliktowanych braci. Na temat zdarzenia z 2 września 2020 r. nie mogła nic powiedzieć, bo nie była jej świadkiem. Ale w winę Jana nie wierzy. Na tamat każdego z braci ma jednoznacznie wyrobioną opinię. – Jan jest spokojny i pracowity. Stanisław to nygus. O 11.00 wstaje i zazdrości innym. Przez to zaprowadził brata do sądu, bo mu się robić nie chce. 2 tysiące mu się marzą. Z zazdrości, że u niego nic się nie dzieje, a u Jana kwitnie, chce pokazać ludziom na wsi, jaki on mądry jest – mówiła Teresa (50 l.), ich siostra. – Stanisław zawsze siły używa, bo on mocny. Nienarobiony to mocny. Jan co najwyżej pokrzyczy, ale za bicie się nie bierze – dodała. Opisała też relacje, jakie panują w ich rodzinie. – Mama postawiła wszystko na jednego synusia (Stanisława – przyp. red), reszta się nie liczy. Co by się nie stało, mama zawsze będzie synusia usprawiedliwiała – mówiła.
Podczas ostatniej rozprawy odsłuchano też zgłoszenia, które wpłynęły na numer alarmowy 2 września 2020, bezpośrednio po zdarzeniu z udziałem braci. Jan zgłosił, Stanisław użył gazu wobec niego i jego 10-letniego syna. Miało do tego dojść, kiedy Jan razem z synem już odjeżdżali ciągnikiem z posesji sąsiadki. Według jego relacji, Stanisław psiknął im gazem do kabiny. Na numer alarmowy zadzwoniła też żona Stanisława. Mówiła, że mąż został pobity i prosiła, żeby ktoś po niego przyjechał, bo „ledwo zipie”. W tle słychać było krzyki Stanisława, na co w rozmowie zwrócił uwagę przyjmujący zgłoszenie. – Jak na ledwo zipiącego to bardzo głośno krzyczy – skomentował operator numeru alarmowego.
Więcej świadków ani wniosków dowodowych już nie było. Joanna Szarleta-Miastkowska, która reprezentuje Stanisława, domagała się uznania Jana za winnego, wymierzenia mu 2 tys. zł grzywny, 2 tys. zł nawiązki na rzecz jej klienta oraz pokrycia kosztów sądowych. Za kluczowe wskazywała zeznania właścicielki domu, w którym doszło do konfrontacji braci. – Nie widziała momentu pobicia, ale była świadkiem zachowania oskarżonego, że był stroną atakującą – mówiła pani mecenas. Zwracała też uwagę na dokumenty ze szpitala potwierdzające obrażenia jej klienta – stłuczenie żeber i barku. Stanisław wnosił o sprawiedliwy wyrok. – Żebym miał spokój, a nie po szpitalach bez przerwy jeździł – mówił oskarżyciel prywatny. Pokazał też zaświadczenie od lekarza, z którego miało wynikać, że trwający proces pogarsza jego stan zdrowia. – Pana argumentacja tak mnie przekonuje, jak to zaświadczenie – ripostował Robert Młodzieniak, obrońca Jana i zwracał uwagę, że to Stanisław wytoczył proces, zatem sam funduje sobie emocje z nim związane. Mecenas podkreślał, że nie ma żadnych dowodów na to, że jego klient pobił brata. – Pan się poślizgnął i sam okaleczył – mówił Młodzieniak. – Żadnego bicia nie było – w ostatnim słowie powtórzył Jan. Jego zdaniem, podając go do sądu, brat chce wyłącznie wyciągnąć od niego pieniądze. – Chodził po wsi i mówi, że 20 tysięcy ode mnie wyciągnie – mówił Jan.
Wyrok miał zostać ogłoszony w zeszłym tygodniu. Sąd zdecydował jednak o wznowieniu postępowania, by przesłuchać jeszcze jednego świadka. Kolejny termin wyznaczono na drugą połowę lutego.
Przekazali sobie znak pokoju dali sobie po jednym