Czesława Kryszak wczoraj świętowała setne urodziny. Przedstawiamy jej wspomnienia, spisane przez syna Stanisława.
Urodziłam się 10 stycznia w 1924 roku w małej wsi Piotrowo w dzisiejszej gminie Lądek. Rodzice moi byli rolnikami, mieli pięcioro dzieci, ja byłam najmłodsza. Mój jedyny brat Mietek był starszy ode mnie o 14 lat. Moją mamę znałam tylko z opowiadań, bo jak byłam jeszcze malutkim dzieckiem to nagle zmarła. Dorastałam więc bez mamy, matkowały mi siostry i sąsiadka, dobra koleżanka mamy, tatuś już drugi raz się nie ożenił. U nas jak i wszędzie dokoła, była wtedy bieda. Do szkoły chodziło się przez pola i las do sąsiedniej wsi Woli Koszuckiej. Lubiłam się uczyć i marzyłam, by po skończeniu szkoły, móc nadal dalej się uczyć. Wybuchła wojna i moje marzenia się skończyły. W czasie wojny zaczynały się wysiedlenia i wysyłka na roboty do Niemiec. Wyrzucono nas z naszego domu i gospodarstwa. Brat wynajmował się dorywczo do pracy u niemieckich gospodarzy a ja i siostra zostaliśmy wywiezieni do pracy w Niemczech do Essen. Mieliśmy usuwać gruz po bombardowaniach. Był to okres silnych nalotów i wiele moich koleżanek zginęło. Nie za wiele pracowaliśmy, dużo czasu spędzaliśmy w schronach. Latem 1944 roku przewieziono nas do Poznania, zostaliśmy robotnikami przymusowymi fabryki samolotów, Focke Wulf. Mieszkaliśmy w ukrytych w lesie barakach. Fabryka samolotów była w Krzesinach. Pracowałam na mechanicznej prasie do obróbki blach. Gdy w lutym 1945 roku Niemcy zaczęli uciekać, to ja zebrałam koleżanki z moich stron tak, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Baliśmy się Rosjan, zwłaszcza tych co przyjdą po przejściu oddziałów frontowych. Znalazłam porzucony przez Niemców wóz z końmi i tym wozem dotarłam nad ranem do domu w Piotrowie.
W 1946 roku wyszłam za mąż za Romana, rolnika z Woli, który też tak jak ja, wrócił wreszcie do swojego domu. Dorabiać zaczęliśmy się od zera, wszystko co się dało było z budynków rozgrabione, jak się mówiło ,,ani woza ani powroza”. Ale najważniejsze przeżyliśmy wojnę, Roman był na wojnie, walczył nad Bzurą a ja przeżyłam bombardowania w Essen i Poznaniu.
Urodziłam sześcioro dzieci, pierwsza dziewczynka nam zmarła, inne też chorowały ale jakoś wszystko powoli zaczęło się układać. Dzieci pomagały w gospodarstwie i dobrze się uczyły, wszyscy mają średnie lub wyższe wykształcenie, wszyscy pozakładali swoje nowe rodziny. Całe życie ciężko pracowałam, wstawałam lato-zima o czwartej piątej godzinie tak by podoić i nakarmić krowy, zadbać o świnie, owce, kury.
Zawsze, mimo wszystko było mi wesoło, lubiłam cokolwiek robiąc, śpiewać lub przynajmniej coś nucić. Nie znałam smaku wódki czy papierosów a dzieci wszystkie rodziłam w domu, jak nadchodził czas, to mąż zaprzęgał konia i jechał 10 kilometrów po położną.
W szpitalu byłam tylko raz w życiu po wypadku w gospodarstwie. Po śmierci męża w 1995 roku, jeszcze z dziesięć lat sama dawałam sobie radę, opiekowałam się wnukami, pracowałam o swoim ogrodzie, miałam tam prawdziwy raj pełen kwiatów i krzewów ozdobnych. Dożyłam pięknego wieku w dość niezłym zdrowiu, ale teraz jestem już mniej samodzielna, lata mają swoje prawa, dlatego zamieszkałam u swojej córki w Słupcy. Jestem szczęśliwa, bo mam tu swój pokój i jest blisko do lekarza i do sklepów.
Dużo radości i wzruszeń sprawiają mi rodzinne spotkania, bo mam przecież jedenastu wnuków i trzynastu prawnuków. Najstarszy prawnuk jest już żonaty a najmłodsza prawnuczka ma dopiero półtora roku.
Pozdrawiam wszystkich, którzy mnie jeszcze pamiętają z Piotrowa, Woli Koszuckiej i Lądku.
Piękny Jubileusz Pani Czesławo, 100 lat to piękny wiek, życzę Pani jeszcze długich lat życia
choć młodość przeżyła Pani w bardzo,bardzo ciężkich i trudnych czasach wojny i również
czasach komunizmu podobnie jak moja Mama też całą wojnę pracowała u bauera bardzo
ciężko.