W tym przypadku można by rzez, że nasza kolejna bohaterka nie żyje wcale z głową w chmurach, a z głową w sznurkach… Całe życie szukała swojej prawdziwej pasji, a pomogła jej w tym maleńka córka Basia. Poznajcie więc historię Aliny Ocińskiej z Kopojna, kolejnej ciekawej pasjonatki – tym razem makramy.
– Jak to zwykle bywa, najciekawsze rzeczy zdarzają się zupełnie przez przypadek. U mnie też tak było, choć bardzo dużo rzeczy złożyło się na to, że to właśnie makrama stała się moją pasją. Kiedy trzy lata temu urodziłam córkę Basię, miałam mnóstwo czasu wolnego, bo była bardzo grzecznym niemowlęciem. Chciałam czymś zająć głowę, ale ile możesz siedzieć we fotelu odpoczywając, ile też możesz gotować, jak już coś ugotowałaś czy sprzątać jak już posprzątałaś. Wiele razy rozmyślałam o tym jak to byłoby cudownie mieć pasję, która nada życiu dodatkowy sens. Pamiętam jak dziś, gdy pewnego siedziałam z telefonem w ręce… zaczęłam czytać o rękodzielnictwie, i… wtedy wpadła mi do czytania makrama… W moim domu rodzinnym zawsze doceniało się rękodzieło. Moja babcia pięknie szyła i szydełkowała. Moja mama również. Czasem, przyznam, obie zmuszały mnie do „drutów”, jednak ja nie znosiłam tego! Wiedziałam jednak, że to właśnie one w rękach mogły przekazać mi pewne umiejętności. I okazało się, że nie byłam w błędzie – mówi nam na początku spotkania Alina.
Zakochała się w tym klimacie. Wiedziała, że makrama kompletnie ją zauroczyła. Zaczęła przeglądać Internet w poszukiwaniu prac ze sznurka, inspiracji, materiałów i informacji o tej sztuce. Początki, jak nadmienia, nie były wcale łatwe, często okupione nerwami i łzami. To, co umie teraz, uczyła się miesiącami. Oczywiście, pomagały filmiki na You Tube, ale często były albo w języku włoskim albo chińskim, rzadko polskim.
– Dlatego bardzo często zdarzało się, że oglądałam je po sekundzie, by zrozumieć każdy zawiły splot. Zajęło mi to niesłychanie dużo czasu i nie ukrywam, wiele razy też testowało to moją cierpliwość. Cierpliwość oczywiście… często traciłam, ale po chwili wracałam do tego znowu, z chęcią wykonania tego, co mi się nie udało – dodaje makramowiczka.
Ze swoim pierwszym pomysłem „wypłynęła na szerokie wody”, bowiem zaplanowała, że z nici stworzy pierwszą swoją torebkę dla przyjaciółki. Praca była wytężona, bowiem zajęła jej aż dziewięć dni! Utwierdziło ją to tylko w przekonaniu, że może pleść więcej, inaczej, trudniej. I są to małe projekty jak sowy, torebki, firanki, łapacze chmur, aniołki, jak i te, sporych rozmiarów.
– Z każdą wolną minutą uciekałam do nici i makramy. Z tych maleńkich rzeczy powstawały te bardziej skomplikowane i większe. Właśnie te ostatnie lubię pleść najbardziej, bo uważam, że bardziej je widać i widać, to, jaką włożyłam w to ciężką pracę – tłumaczy.
Dla Basi pewnego razu postanowiła upleść namiot tipi. Uznała, że kupić… to pójść na łatwiznę, upleść to sprawdzić samą siebie. Wygrało oczywiście to drugie. Alina przyznaje, że zdarzały się też projekty nieudane, jak plecak dla starszej córki, który nieskończony czeka na swój finisz w szafie. A to wszystko dlatego, że filmik, który oglądała wykonując ów plecak nie obrazował grubości sznurka, a jak dodaje to bardzo ważne, bowiem, z cieńszego twórca makramy jest w stanie wypleść dużo więcej.
– Gdy odkryłam w sobie pasję do plecenia makram nie było chwili, żebym o tym nie myślała. To było jak obłęd. Radek – mój partner cierpliwie słuchał moich pogadanek o sznurkach i nowych pomysłach, często łapiąc się za głowę co ja znów wymyślam. Gdy wpadłam na pomysł założenia konta na Instagramie alaartala – myśli i pomysłów było jeszcze więcej. Już teraz to jest jak nałóg, ale taki pozytywny. Zdarza się, że gotując również pletę, a pomagają mi w tym… kuchenne szafki. Tak, tak. Sznurki przyczepiam do kółeczek w szafkach i rozbudzam wtedy swoją fantazję. Pletę, pletę i jeszcze raz pletę. Mogę to robić godzinami. Zdarzało się też, że gdy Basia spała, sploty robiłam w sypialni, ale uważam, że kuchnia „pomaga” mi w tym o wiele bardziej – dodaje Alina.
To właśnie za namową Radka, wyremontowała stare pomieszczenie, gdzie znajduje się jej prawdziwe królestwo. A samo wejście, przez stare, kilkudziesięcioletnie drzwi robi niesamowite wrażenie! – Dziś mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwa z tym, co robię, czuję się spełniona. Przez trzy lata dużo się w moim życiu zmieniło, ale najważniejsze jest to, że najbliźsi mnie wspierają i cieszą się moim szczęściem. Trzeba mieć przy sobie dobrych ludzi i uważam, że dzień bez makramy jest dniem straconym… – powiedziała kończąc.