Kiedy zaczynał zawód zegarmistrza, był jednym z ośmiorga takich fachowców w Słupcy. Teraz od Orchowa po Pyzdry jest jedynym „lekarzem od tych skomplikowanych mechanizmów”.
Jak mówi Marek Krygier – słupecki zegarmistrz, ludzie ten zawód kojarzą głównie z wymianą zużytych baterii. – Zegar to całe nasze życie, cała nasza historia. A czas mija nieuchronnie – zaczyna naszą rozmowę.
Jego rodzina pochodzi z Pobiedzisk. Jakiś czas mieszkali w Kiszkowie. Potem przenieśli się do Słupcy. Ojciec pana Marka, Kazimierz, również zegarmistrz, zawodu uczył się w Poznaniu, u mistrza Pogorzelskiego na Starym Rynku. Swój pierwszy warsztat otworzył w Słupcy, na ulicy 21 stycznia. Kiedy z żoną Domicelą kupili dom na ulicy Mickiewicza, tutaj po dziś dzień działa i warsztat zegarmistrzowski i sklep… Sklep pełen historii i pięknych wspomnień, związanych z tym zawodem. To był rok 1974. Na Mickiewicza z dnia na dzień zaczęło przybywać coraz więcej klientów. Do dziś miejscem pracy pana Marka jest masywny stół z litego drewna. A czas wyznacza wielki stojący zegar, który pan Marek w prezencie wraz z kasą na kolbkę z początku XX wieku otrzymał w prezencie od dziadka. Wielki zegar jakby wyznaczał czas, wszystkim innym, mniejszym mechanizmom na ścianach i szklanych gablotach wypełniających wnętrze słupeckiego świata zegarów.
– Właściwie całe życie lubiłem majsterkować. Uwielbiałem oglądać znany program „Zrób to sam”, gdzie pokazywano jak naprawiać i konstruować proste rzeczy w domu. Jakiś czas interesowałem się fotografią, może nie jako profesjonalista, bardziej jako amator. Byłem nawet instruktorem ds. zdjęć i filmowania IV Szczepu Środowiskowego Drużyn Wodnych ZHP Słupca. Jednak po dłuższym namyśle postanowiłem iść w ślady zawodowe mojego ojca. I to była najlepsza decyzja, jaką w życiu podjąłem – tłumaczy.
W harcerstwie poznał swoją żonę Renatę. Wzięli ślub w czerwcu 1988 roku. Zapytany ile w swoim życiu naprawił zegarów uśmiecha się i mówi, że obecnie można liczyć to w tysiącach. – Zegarmistrz to tak naprawdę zlepek innych zawodów. To w części tokarz, frezer, ślusarz, optyk, a obecnie nawet elektronik. Trzeba mieć też bardzo dobrą pamięć… Bo kiedy rozbierasz zegar na części pierwsze, a tych maleńkich z reguły części w zegarku jest kilkadziesiąt, każdą część następnie musisz zamontować w tym samym miejscu. To wymaga sporo pracy czasu no i… oczywiście cierpliwości. Swego czasu modne były zegarki kieszonkowe, noszone na łańcuszku o wdzięcznej nazwie dewizka. Natomiast westka (kieszonka w kamizelce, w której była wyścielona sakiewka zegarowa), zawsze mieściła w sobie podręczny zegarek, który skierowany był szkiełkiem do brzucha, by zapobiec zbiciu. Wszystko w tym fachu ma swoje miejsce i swoją nazwę. A zegar to historia każdego z nas. Kiedyś naprawiałem wspólnie z ojcem głównie zegarki naręczne mechaniczne, których zdecydowana część była pochodzenia radzieckiego, jak również budziki czy zegary ścienne . Tą mniejszą część tworzyły szwajcarskie lub przedwojenne. Później do mody wchodziły elektroniczne. Dziś tylko na baterie albo te, które specjalnym mechanizmem jakby nakręcają się same. Czyli i w tej dziedzinie nastąpił niesamowity rozwój. Dodam tylko, że każdy z nich jest dla mnie wyzwaniem, bo nie wiadomo co „go boli”, a zegarek niestety mi tego nie powie. Sam muszę znaleźć błąd. I to w tym zawodzie jest interesujące najbardziej. Biorę lupę i zaglądam we wnętrze – dodaje.
– Trzeba mieć więc do tego cierpliwość, skoro przy jednym mechanizmie spędza pan kilka godzin – pytam dalej.
– Nie tylko trzeba być cierpliwym, ale mieć niesamowitą wytrwałość i lubić to. Do zegarmistrza przychodzi się jak do fryzjera. Tylko trochę rzadziej. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że zegarek naręczny, zasilany maleńką baterią tyka 86400 razy na dobę, wybijając każdą sekundę, a 31536000 razy w ciągu roku. I najpiękniejsza jest właśnie ta maleńka sekunda oraz to, że w zegarkach stojących, wieżowych i innych mechanicznych wszystko działa na zasadzie prawa Newtona. Oczywiście jeśli ten mechanizm wymaga konserwacji, ja jestem od tego, by tego dokonać. Myślę, że jednym z największych wyzwań dla mnie jako zegarmistrza była konserwacja zegara na wieży kościoła św. Wawrzyńca w Słupcy. Wspólnie z ojcem dbaliśmy o niego wiele lat, chociaż jak dodałem wcześniej każdy czy mniejszy czy większy jest tajemnicą, którą za każdym razem staram się rozwiązać – powiedział kończąc.
DR.
Zegary
28 minut temu
Pozdrawiam Pana Marka Krygiera który żyje w „zaczarowanym” świecie. Jak mawiają miłośnicy
zegarów one mają „duszę”. Przemawiają do nas swym tykaniem zwłaszcza w ciemną noc – tylko trzeba się w to słuchać, są świadkami minionego czasu. Mam taki stuletni zegar.
Jeden z moich zegarów tzw „wiedeńczyk” potrafił chodzić 2 lata a potem stawał, robił sobie roczny odpoczynek i żadna siła nie była w stanie zmusić go do chodzenia. Gdzieś po roku dawał
się uruchomić i historia sìę powtarzała i jak nie wierzyć że zegary mają swoją duszę?
Miłośnikom zegarów szczęście sprzyja, właśnie zdobyłem zegar ze starą pozytywną z „Mazurkiem Dąbrowskiego”.
Pozdrawiam miłośniköw zegarów.
Nie znam człowieka
To idź z zegarkiem i poznasz Marka