Bez wątpienia byli legendą słupeckiego cukiernictwa. On mistrz cukiernictwa, ona zawsze obok niego. Oto historia kolejnych słupeckich rzemieślników – Sabiny i Bogusława Renkiel.
Poznali się dość nietypowo, przez telefon. Pani Sabina z wykształcenia malarz budowlany, pochodziła z województwa lubuskiego. W latach 70-tych pracowała jako magazynier Polskich Kolei Państwowych. On odbywał wtedy służbę w wojsku – dokładnie w ochronie pogranicza w tzw. WOP-ie. Kilkanaście razy rozmawiali służbowo przez telefon. Pewnego dnia postanowili się spotkać. – On na naszym pierwszym spotkaniu szczerze mówiąc nie spodobał się mnie i ja jemu tez. Ale później z dnia na dzień rodziło się między nami piękne uczucie – mówi na początku spotkania pani Sabina.
Po dwóch latach znajomości pobrali się. Zamieszkali jako młode małżeństwo w Słupcy. Bogdan był w wykształcenia cukiernikiem. Pracował i wypiekał w piekarni u Frantczaków, na Placu Szkolnym, gdzie obecnie znajduje się siedziba Kuriera Słupeckiego.
– Dłuższy czas myślał, by pracować już samodzielnie. 17 maja 1979 roku otrzymał dyplom mistrza cukiernictwa. W piekarni na Placu Szkolnym pracował jeszcze trzy lata. Jesienią 1982 roku otworzył małą, kilkunastometrową, drewnianą „budkę – piekarnię na ulicy Powstańców Wielkopolskich, dokładnie między słupeckim Ekonomikiem, a dawną Szkołą Podstawową nr 2 w Słupcy. – Na początku wypiekał tam same pączki, tylko i wyłącznie z patelni. Ale kiedy kilka miesięcy później niedaleko naszej maleńkiej piekarni odbywały się półkolonie, stwierdziliśmy, że może warto byłoby rozpocząć też wypiek ciast. Z biegiem czasu rozbowaliśmy nasze. Małe królestwo, kupiliśmy piec i tak to się wszystko zaczęło. – wspomina pani Sabina.
Jak mówi, początek lat 80-tych to okres, kiedy jeszcze dostępność produktów w większej ilości do piekarni była utrudniona.
– Za nimi… za tymi dobrymi i sprawdzonymi domowymi produktami do wypieków trzeba było jeździć i zaopatrywać się w nie na wsiach. Kupowaliśmy świeże jaja prosto z chowu, domowe dżemy i powidła. Chcieliśmy, żeby wszystko, co przygotowujemy było jak najbardziej naturalne. Bogdan był odpowiedzialny za przygotowywanie ciasta na drożdżówki i pączki. Muszę przyznać, że był w tym prawdziwym mistrzem. Oboje później próbowaliśmy gramatury na ciasta… kombinowaliśmy z przepisami. I to się sprawdzało. On zajmował się wypiekiem, ja z kolei sprzedażą naszych słodkości – dodaje pani Sabina.
Przyszedł czas, że codziennie zaczęli sprzedawać setki pączków i drożdżówek, a także kilogramy pysznego ciasta. Coraz bardziej wyrabiali sobie markę i niejednokrotnie słyszeli, że „pączki od Renkla” są po prostu najlepsze!
Któregoś dnia uśmiechnęło się do nich szczęście, kiedy na Powstańców Wielkopolskich pojawił się pan Czerwiec proponując Sabinie i Bogdanowi sprzedaż prowadzonej przez siebie piekarni i domu tuż obok kościoła. Szybko więc podjęli decyzję o sprzedaży mieszkania na Osiedlu Niepodległości oraz domku letniskowego nad jeziorem, by rozszerzyć swoją działalność, już odtąd na ulicy Warszawskiej 17, naprzeciw kościoła p.w. Św. Wawrzyńca.
Ciąg dalszy za tydzień.