Pomysł na Słowenię układał się w jego głowie już kilka miesięcy wcześniej. Wszystko się zaczęło w chłodny marcowy wieczór, kiedy obejrzał materiał pewnych podróżników na YouTube właśnie o tym kraju. – Dodatkowo fascynowały mnie od dawna Bałkany. Jak wiadomo Słowenia jest częścią byłej Jugosławii. Była najbardziej rozwinięta, ponadto najmniej ucierpiała. Co więcej ten kraj jest nieoczywistym i rzadziej wybieranym przez turystów – przynajmniej polskich. Jest państwem tranzytowym do ulubionej przez naszych rodaków Chorwacji – opowieść o kolejnej wyprawie zaczyna Piotr Durski ze Słupcy.
– W celu zainspirowania się i planowania wyjazdu zacząłem przeglądać Internet. Dodatkowo zakupiłem przewodnik w postaci książki. Pod tym względem jestem tradycjonalistą i lubię mieć go ze sobą w trakcie podróży. Dobry przewodnik da ogólne pojęcie o zwiedzanych regionach i w każdej chwili można po niego sięgnąć, aby doczytać o danym miejscu. Słowenia pod względem zajmowanej powierzchni jest porównywana do naszego Podkarpacia. W tak małym kraju znajdziemy bardzo zróżnicowane krajobrazy – od wysokich Alp Julijskich poprzez stoki z winnicami, nizinny wschód czy wreszcie krótkie acz zapierające dech w piersiach wybrzeże Morza Adriatyckiego z pięknymi miastami. Stąd swój 2 tygodniowy wyjazd planowałem spędzić aktywnie i zróżnicowanie. Oprócz przygotowania merytorycznego, musiałem dojść do formy po zimowym lenistwie, aby móc bez trudu trawersować wysokogórskie szlaki i pokonywać wzniesienia w czasie wycieczek rowerowych. Zdecydowałem się na jazdę samochodem. Wobec tego przed dłuższą wyprawą robię przegląd techniczny, aby uniknąć potencjalnych usterek i nieprzyjemnych przygód na trasie – wspomina Piotr.
Podróż samochodem z Wielkopolski przez Czechy i Austrię do większego Mariboru położonego tuż przy północnej granicy trwała około 10 godzin. To tam zaczął swój pobyt. Ulokował się w prywatnej kwaterze i przez 3 kolejne dni poznawał samo miasto i okoliczne łagodne wzgórza przy pomocy rowera, którego zabrał oczywiście ze sobą.
– Maribor jest malowniczo położony nad rzeką Drawą. Słynie z XV- wiecznego zamku jak i rzekomo najstarszej winorośli mającej 400 lat! Rekord jest potwierdzony wpisem do Księgi Guinessa. Nad miastem góruje masyw Pohroje, gdzie można sprawdzić swoją kondycję przed bardziej wymagającymi Alpami. Wytyczono tam wiele tras tzw. “single-tracków”, czyli krętych, ścieżek o zróżnicowanym wzniesieniu dla pasjonatów rowerów górskich. Drugiego dnia pobytu odbyłem wycieczkę wzdłuż leniwej Drawy do Ptuj – najstarszego miasta w Słowenii. “Ptujski Grad”- zamek króluje nad ciasno zabudowaną mozaiką dachów średniowiecznych budynków użytkowych, kościołów i klasztorów. W zamkowych murach jest bogate muzeum ze zbiorami od czasów rzymskich po nowożytne. Najciekawszą wystawą dla mnie była część poświęcona “Kurentovanje”, czyli ludowego karnawału obchodzonego na tych ziemiach. Prezentacja przybliża przede wszystkim przebrania kurentów. Uważa się, że Kurent jest starym bóstwem płodności porównywanym do greckiego Dionizosa. Kult ten kiedyś miał szerszy niż obecnie zasięg wywodząc się z lokalnych różnych tradycji i sposobów sporządzania kostiumów. Miasto Ptuj jest obecnie niezrównanym ośrodkiem tego obyczaju i obecnie ma zarejestrowanych 36 bractw Kurentów. W czasie ulicznych pochodów prezentaci z bractw zakładają maski z porami i wstążkami czasem z rogami i przyodziewają brązowego koloru kożuchy owcze. Po wspinaczce na zamek i odkrywaniu tajemnic historii w komnatach możemy powłóczyć się po starówce i przysiąść w tamtejszych kawiarenkach na deptaku – dodaje Piotr.
Kolejnym etapem podróży słupczanina było odkrywanie Alp Julijskich, które rozciągają się na północnym – zachodzie przy granicy z Austrią. Tym razem miejscem wypadowym był rozbity namiot w kempingu nad Jeziorem Bohijńskim, który otoczony jest ostrymi alpejskimi szczytami. W Alpach Julijskich jest najwyższy szczyt Słowenii, czyli Triglaw.
– Przez samych Słoweńców uważany za świętą górę, którą każdy obywatel powinien „zaliczyć” raz w życiu. O istocie tej góry świadczy fakt, że jest umiejscowiona na fladze kraju. W wyższych partiach masywu są via ferraty, czyli trudne techniczne trawersy, gdzie powinno być się zapatrzonym w asekuracyjne liny i kaski. Ja osobiście wybrałem mniej wymagane szlaki przede wszystkim z tego względu, że szedłem w pojedynkę. Mimo tego czekała mnie długa i mozolna wspinaczka na ostre krawędzie turni. W czasie długiego, letniego dnia pokonałem duże przewyższenia w akompaniamencie surowych skał. Przez dłuższą część wędrówki nie spotkałem żywej duszy. Piękno dookoła miałem tylko dla siebie. Wczesnym wieczorem zszedłem do swojego obozowiska czując trud pokonanej drogi. Resztę czasu przed spaniem spędziłem na długich rozmowach o wysokogórskich wędrówkach w międzynarodowym towarzystwie. Następnego dnia postawiłem na wypoczynek. Wybrałem się na spacer do pobliskiego wąwozu Vintgar, który zwieńczony jest majestatycznym wodospadem Śum. Następnie moczyłem nogi w Jeziorze Bled, które jest ikoną Słowenii. Malowniczo położony kościół na wyspie stanowi widokówkę tego kraju. Tam nad brzegiem jeziora raczyłem się bledzkim pstrągiem i “Kremną Reziną” – czyli regionalną kremówką. Ostatni dzień spędziłem na siodełku rowera. Objechałem dookoła Jezioro Bohijńskie i okoliczne wioski. W trakcie jazdy musiałem wspiąć się na przełęcz, skąd rozpościerał się sielankowy alpejski pejzaż. Jazda była wyczerpująca, ale widoki i 10 km zjazd rekompensowały wysiłek. Ta część Słowenii najbardziej przypadła mi do gustu. Jestem pasjonatem górskich wycieczek i zdecydowanie jeszcze tam wrócę, aby zdobyć Triglav i przejść słynną trasę jeziorek alpejskich. Czas naglił, więc trzeba było opuścić bajeczną krainę i skierować się na południe – powiedział kończąc tę część Piotr.