
Tadeusz Włodarkiewicz dwa dni próbował doprosić się o pomoc. Kiedy karetka w końcu zabrała go do szpitala, po kilku godzinach miał amputowaną nogę, a kilka dni później zmarł. Prokuratura wszczęła już śledztwo.
Tadeusz Włodarkiewicz miał 62 lata, samotnie mieszkał w Grabinie w gminie Zagórów. W ostatnich miesiącach zdrowie zaczęło mu szwankować. W grudniu przez kilka dni był w szpitalu w Wolicy, w święta Bożego Narodzenia trafił na SOR w Koninie. Później dochodził do zdrowia w domu. – W pierwszych dniach ciężko mu było samemu funkcjonować, bo cały czas męczyły go biegunki. Potem jakoś sobie radził, chociaż nadal potrzebował pomocy. Co jakiś czas go odwiedzaliśmy i pomagaliśmy – mówi kolega pana Tadeusza.
W połowie stycznia 62-latkowi zaczął coraz bardziej doskwierać ból nogi. We wtorek, 18 stycznia pierwszy raz zadzwonił na pogotowie. Karetka jednak nie przyjechała. Następnego dnia noga wyglądała jeszcze gorzej. Pan Tadeusz znowu próbował wezwać pogotowie, ale znowu bez efektu. Pomocy szukał też u lekarza rodzinnego. Tego samego dnia popołudniu, po przyjęciu pacjentów w przychodni, lekarz rodzinny wybrał się do domu pacjenta. Po zbadaniu stwierdził, że trzeba zabrać go do szpitala. Dopiero, kiedy doktor osobiście wezwał pogotowie, karetka przyjechała na miejsce. Lekarz powiadomił też rodzinę pana Tadeusza oraz pracowników opieki społecznej.
Mieszkaniec Grabiny trafił do słupeckiego szpitala, ale krótko potem został przewieziony do Poznania. Wieczorem karetka przywiozła go z powrotem do Słupcy, gdzie amputowano mu nogę. Trzy dni później w organizmie 62-latka wykryto bakterię, jego stan zaczął się pogarszać. W poniedziałek było już bardzo źle. – Brat mówił przez telefon, że jest bardzo słaby. Strasznie się pocił, czuł się fatalnie – wspomina siostra pana Tadeusza. Tego samego dnia nerki przestały pracować. 62-latek trafił na OIOM. Następnego dnia był już nieprzytomny. – Dostałam telefon od lekarza, że brat umiera. Pozwolili mi jeszcze wejść na OIOM się z nim pożegnać. Krótko potem zmarł – mówi siostra pana Tadeusza.
Jego bliscy mają wiele zastrzeżeń do tego, jak potraktował go służba zdrowia. Wszystkie swoje zarzuty opisali w zawiadomieniu złożonym do prokuratury. Ta wszczęła już śledztwo pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. – Sprawdzamy, czy ktoś przyczynił się do śmierci tego człowieka, czy ktoś zaniedbał swoje obowiązki – usłyszeliśmy w słupeckiej prokuraturze. Bardzo istotna będzie opinia biegłego z dziedziny medycyny sądowej, która pozwoli na dokładne określenie przyczyny zgonu. Pobrano również wycinki do badań histopatologicznych. Ich badanie powinno dać odpowiedź na pytanie, na jakie choroby w ostatnim czasie cierpiał pan Tadeusz. Weryfikowane będzie też to, do czego rodzina ma największe pretensje, czyli jak długo musiał czekać na pomoc. – Wykonywane są czynności procesowe weryfikujące, czy faktycznie pomocy udzielono z takim opóźnieniem, jak wynika to z relacji rodziny – przyznaje prokurator i zapewnia, że każdy wątek tej sprawy zostanie dokładnie zbadany. Więcej informacji na tym etapie, dla dobra postępowania, organy ścigania nie udostępniają. Do sprawy wrócimy, kiedy znane będą dokładne ustalenia.
„Pierwszy zarzut powinien być dla rodziny,która ma obowiązek opiekowania się samotnym bliskim,czy do nich chory nie dzwonił? Z pewnością tak,wiedzieli że jest chory,ale pewnie żal było pieniędzy na benzynę aby człowieka chorego zawieść do szpitala ! Mówiąc o pieniądzach jest okazja aby zarobić i pokazać jak bardzo się go kochało,nie mówiąć o wszystkich kosztach takich działań.”-to był fragment książki którą kiedyś czytałem w takim lużnym przypomnieniu
Dawać więcej i więcej do wypłat dla służby…
Gdyby Pan Tadeusz zadzwonił na Straż Pożarną i powiedział, że z drzewa nie może zejść kot, to przyjechałaby PSP ze Słupcy i kilka OSP. – Jeśli nadal zastanawiasz się, dlaczego strażacy mają tak dobrą opinie wśród społeczeństwa…