Salon fryzjerski Sylwia w Gółkowie w sobotę – 10 czerwca świętował 25-lecie istnienia. – Te wszystkie lata utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że wybierając fryzjerstwo podjęłam właściwą decyzję w życiu – mówi właścicielka Sylwia Orzechowska.
Swoją przygodę fryzjerską zaczynała jako 20-latka, wydzielając z rodzinnego domu maleńkie pomieszczenia. Na zaledwie 24 metrach kwadratowych znajdowały się dwa pomieszczenia z trzema stanowiskami dla klientów. Jej pierwszą klientką, z zarazem pierwszą modelką była mama Daniela, na której włosach wykonywała swoje pierwsze fryzury. – Szczerze mówiąc fryzjerstwo było moim drugim zawodem, który wybrałam w życiu. Najpierw za namową mojej mamy wybrałam Liceum Pielęgniarskie, jednak starszy o 13 lat brat Wojciech wyprowadził mnie z tego pomysłu. To był maj… czas złożenia dokumentów do szkoły wyżej. Myślałam co dalej. Pomysł padł na fryzjerstwo. Mam kreatywną naturę, wyobraźnię, lubię ludzi i kontakt z nimi. I teraz z perspektywy czasu uważam, że to była najtrafniejsza decyzja, jaką podjęłam – mówi Sylwia.
Z czasem zaufanych klientów przybywało. Był pierwszy pracownik, pierwszy wychowanek. Przez ponad dwie dekady przez salon w Gółkowie przewinęło się 47 uczniów. Jak więc buduje się zaufanie wśród pracowników i klientów? Jak nadmienia pani Sylwia, to akurat buduje się latami. – Raz, że musi być samo budowanie tego zaufania, dwa, że musi też być oddanie dla klienta. Kiedy wychodzi zadowolony i ponownie wraca, to jest ta… nasza satysfakcja, ta nasza radość. We fryzjerstwie niejednokrotnie myślisz bardziej o innych, niż o sobie. Dajesz ludziom to, czego chcą, jesteś blisko nich, sprawiasz, że mają lepszy humor, spełniasz czyjeś marzenia. To daje ten niesamowity bodziec – tłumaczy dalej.
Ale jak dodaje, w tej pracy nie ma tylko samych plusów. Praca stojąca, ponad 8 godzin dziennie, często wykonywana w weekendy, święta. – Śmiejemy się z siebie, że jesteśmy pracoholikami. Czasem planujesz jakiś wyjazd, a tutaj musisz być nie dla siebie tylko dla klienta. Czasem bolą ręce. Czasem bolą nogi. Ale kiedy widzisz uśmiech kogoś, zadowolenie, tamte inne rzeczy stają się mało ważne. To, kiedy klient do nas wraca to swego rodzaju wyznacznik. Ma to niesłychane znaczenie. Często tłumaczę klientom, którzy przychodzą z fotografią i mówią „chcę mieć to samo co ta pani na zdjęciu”, że nie robimy kopii. To jest tylko poglądowe zdjęcie, które ma nam pomóc, a nie coś dosłownie skopiować, bo nikt drugi na świecie nie będzie wyglądać tak samo jak pan czy pani ze zdjęcia. Kiedyś usłyszałam od pewnej osoby, że otwierając zakład na wsi, z dala od miasta jestem jak kamikadze. Jednak uważam, że 25 lat z takim fajnym rozwojem firmy to nie jest „jednorazowy lot”, tylko lata wytężonej, ciężkiej pracy, zabiegania o klienta. Teraz wiem, że jesteśmy potrzebni ludziom, że oni nas potrzebują, że czekają na nas i naszą dyspozycyjność w danym czy innym terminie, bo ciasto zamrozisz, z fryzurą nie poczekasz – dodaje.
Obecnie w salonie w Gółkowie pracuje 2 pracowników i 5 uczniów. W niedawno wyremontowanym pomieszczeniu znajdują się przestronne stanowiska dla klientów. Sylwia zapytana o marzenia na kolejne lata odpowiada, że chciałaby dalej mieć tylu fajnych klientów. – Bo gdyby nie oni, nie byłoby przecież mnie. Całą tą naszą wielką rodzinę tworzymy my i nasi klienci, salon sam dla siebie istnieć przecież nie może. To jest właśnie moim pomysłem na życie – powiedziała kończąc.
Dziękuję,że jesteście.
Lubię do Was wracać,pozdrawiam
i do zobaczenia.