Moja portugalska przygoda trwała nadal. Oprócz zwiedzania pięknego Porto tym razem z moją towarzyszką podróży wybrałyśmy się podziwiać słynne tamtejsze klify – tymi słowami kolejną część kurierowych podróży zaczyna Marta Szygenda z Kotuni.
– Na początku dodam jeszcze, że bardzo miłym akcentem, które spotkało mnie w Potrugalii to duża rzesza Polaków, co szczerze mówiąc było dość dziwnym doświadczeniem, gdyż przez ostatnie 5 miesięcy używałam polskiego głównie do rozmów z rodziną bądź przyjaciółmi – dodaje Marta.
Ale wróćmy do samych klifów. Przylądek Cabo da Roca w Sintrze to nie tylko mityczny koniec świata, ale również miejsce bardzo malownicze i klimatyczne. Przylądek Skały, jak jest on czasami też nazywany, położony jest w pobliżu Lizbony, dokładnie między Sintrą, a Cascais i jest najlepszym miejscem w całej Portugalii na podziwianie zachodów słońca. Przylądek tworzą malownicze klify, które stromo opadają do oceanu, który z wdziękiem rozbije się o ich podnóże. Jest to miejsce urocze, tajemnicze, ale również niebezpieczne… a jednocześnie koniec Europy kontynentalnej. Już dalej na zachód się nie da! Przylądek Roca oddalony jest od stolicy Portugalii o nieco ponad 40 km, zatem nie jest to zbyt duża odległość. Niestety nie ma tutaj bezpośredniego połączenia ani kolejowego ani autobusowego. Bez przesiadek dojedziecie tylko samochodem.
– Tam przyjeżdża się przede wszystkim po widoki. Jest to miejsce, gdzie główną atrakcją jest ono samo, czyli ocean, potężne, wysokie na ponad 140 metrów klify i fakt końca kontynentu. Nawet minuty nie zastanawiałyśmy się nad tym, czy tam pojechać, czy nie… Było tylko krótkie hasło… jedziemy! I szczerze powiem, że nie żałuję żadnej minuty tam spędzonej… ciepły wiatr, ogromne sale wody wbijające się w ląd, cisza i spokój, oprócz nas i kilku zwiedzających. Czułyśmy się niemal jak w książce „Stary człowiek i może…”. My, skały i woda. To robiło niesamowite wrażenie. Tutaj idealnie sprawdziło się zdanie wypowiadane często przez Portugalczyków, że Cabo da Roca to spektakl, który wyczaruje tutaj dla nas tylko i wyłącznie Matka Natura. Jedną z nielicznych tam budowli jest wyłaniająca się jakby z chmur biało-czerwona latarnia morska z XVIII wieku. Latarnia nie jest duża, za to urocza. Świetnie się prezentuje na tle granatowego oceanu i jest najczęściej fotografowanym obiektem na przylądku. Jedynym maleńkim minusem było to, że kiedy jechałyśmy, by zwiedzić klify pogoda była bezwietrzna, a niebo błękitne. Na Cabo da Roca miałyśmy wrażenie, że silny wiatr chciał nam urwać głowy – wspomina Marta.